Strife: Legacy of the Eternals – recenzja
Strife jest idealnym przykładem na to, że niektóre gry nie pasują do niektórych ludzi. Gdy tylko Kasia usłyszała o grze i zobaczyła materiały z nią związane rozpoczęło się narzekanie. Jako że dla mnie Strife prezentował się całkiem zachęcająco postanowiliśmy spróbować. Efektem tego eksperymentu jest chyba pierwsza recenzja, w której mamy aż tak odmienne zdanie na temat gry.
Wygląd i wykonanie
Wiktor:
Gra składa się prawie jedynie z kart, których znowu nie jest tak wiele, więc nie będę się rozpisywał. Wielkość kart (rozmiar tarotowy) w połączeniu z grafikami sprawia, że gra zachęca swoim wyglądem. Wydaje mi się, że część osób sięgnie po nią chociażby po to, by mieć w kolekcji coś z tak dużymi, ciekawymi ilustracjami. Jak wspomina Kasia, wypraska mogłaby być nieco szersza, żeby karty miały w niej jeszcze trochę luzu, ale nie zgodzę się z tym, że Paladyn wygląda „paskudnie”, a lokacje na stole nie przyciągają uwagi. Poniekąd taka opinia Kasi może wynikać z tego, że bardzo skupiała się na kartach w ręku, przez co nie poświęcała uwagi innym elementom. Trochę szerzej o wyglądzie gry pisaliśmy w unboxingu, więc możecie tam zajrzeć 😉
Kasia:
Na pierwszy rzut oka gra prezentuje się przepięknie – niezwykłe grafiki lokacji i czempionów zachęcają do sięgnięcia po nią. Przy drugim spojrzeniu i w trakcie rozgrywki efekt ten nieco blaknie. Po pierwsze dlatego, że czempioni w rzeczywistości wyglądają nieco gorzej niż na zdjęciach, a wspomniany w unboxingu Paladyn jest po prostu paskudny. Po drugie, w trakcie gry już właściwie nie zwraca się uwagi na leżące na stole lokacje – z jakiegoś powodu nie robią one już takiego wrażenia. Poza tym nie przypadło mi do gustu śliskie błyszczące pudełko, sądzę, że ciekawiej prezentowałoby się w wersji matowej.
Jeśli chodzi o wykonanie, to poza trochę za wąską wypraską trudno się przyczepić do czegoś konkretnego. Wątpliwości może budzić jedynie wytrzymałość kart na intensywne użytkowanie.
Ocena Wiktora: 8/10
Ocena Kasi: 7/10
Zasady i instrukcja
Wiktor:
skrót zasad:
Zerknijcie na zdjęcie u góry. Po lewej znajduje się zielona talia lokacji oraz stosy dziedzictwa obu graczy (discard). Na środku wyłożone są trzy lokacje. Do lokacji dokłada się czempionów (zawsze do tej najbardziej oddalonej od talii), którzy toczą tam walkę. Zanim porówna się punkty siły bohaterów, czempion każdego z graczy może użyć zdolności walki, po czym swoją umiejętność wykorzystuje postać na stosie dziedzictwa. Znaczenie w walce mają też prowincje, w których się ona toczy – dodają one siły poszczególnym czempionom. Po tych zabiegach porównuje się, który z walczących czempionów wygrał starcie. Lokację odkłada się, pozostałe przesuwa i wyciąga ze stosu kolejną. Gracz, który wygrał starcie otrzymuje punkty zwycięstwa.
opinia:
Zasady gry są na tyle proste, że zmieściły się na niewielkiej ulotce służącej za instrukcję i mimo to wyjaśniają właściwie wszystko, czego potrzebujemy by grać. Strife to gra, której smaku nadaje sama rozgrywka i dostępne zagrania, a nie skomplikowane reguły. Na myśl tutaj przychodzą szachy. Prosto, klarownie i zrozumiale.
Kasia:
Zasady gry są właściwie dość proste i nie ma w nich wielkiej filozofii – ten typ gry może przypominać nieco Slavikę. I powiem szczerze, że skojarzenie z nią towarzyszyło mi jeszcze przed zakupem, a w związku z tym, że nie przypadła mi specjalnie do gustu, to nie wiązałam zbyt wielkich nadziei również ze Strifem. Jak dla mnie zasady nie są nowatorskie czy odkrywcze, raczej wygląda na to, że twórcy postanowili odświeżyć i lekko zmodyfikować to, co już kiedyś wymyślono.
Jeśli chodzi o działanie zasad w praktyce, to na początku pewne problemy może sprawiać rozróżnienie odniesień do czempiona bitewnego i czempiona ze stosu dziedzictwa oraz do zdolności bitewnej i zdolności dziedzictwa, co miało miejsce w moim przypadku.
Ocena Wiktora: 8/10
Ocena Kasi: 6/10
Rozgrywka
Wiktor:
Strife to gra, w której praktycznie nie ma niewiadomych. Znamy dostępne przeciwnikowi karty, bo każdy z graczy ma identyczny ich zestaw, widzimy też stos dziedzictwa (discard) oponenta. Dodatkowo zawsze możemy zapytać przeciwnika o to, jakie karty zostały mu na ręku. Dzięki temu w tej karciance liczy się zdolność planowania i przewidywania zagrań współgracza, a nie szczęście, czy dobre rzuty kością.
Strife’a poznaje się z czasem, a z każdą kolejną zagraną partią gra odkrywa przed nami nowe możliwości. Zdolności czempionów pozwalają na wynajdywanie różnego rodzaju kombinacji i combosów. Część z nich jest oczywista i banalna, jednak to te bardziej skomplikowane zagrania sprawiają najwięcej frajdy – nam lub przeciwnikowi, gdy okaże się, że jednak coś pomieszaliśmy i plany legły w gruzach. Nie spodziewajcie się jednak szybkiej i dynamicznej nawalanki – to bardziej karciane szachy, niż gra do piwa czy na imprezę. Niektóre zagrania wymagają chwili, aby je przemyśleć, a przy odrobienie dobrej woli można przeanalizować wszystkie sensowne dostępne dla siebie, jak i dla przeciwnika warianty.
Strife obudził we mnie gracza liczącego i przewidującego, a niekiedy nawet zamulającego. To tego typu gra, w której będziecie chcieli czasami „pomóżdżyć” i może też dlatego nie spodobała się Kasi. Próby obliczania przez nią dostępnych rozwiązań owocowały moją irytacją i poganianiem jej. Odzierała ona rozgrywkę z przyjemności sprowadzając ją do matematycznego równania 😉
Na wzmiankę zasługuje ciekawe wykorzystanie k10 w tej grze. Służy ona do rozwiązywania remisów – zwiększając o jeden liczbę na niej widniejącą i przekazując ją przeciwnikowi możemy wygrać remis, jednak oczka na kości są pod koniec gry dodawane do stanu punktów jej posiadacza. To dodatkowa zmienna, którą warto mieć w pamięci, bo czasami bardziej opłaca się przegrać walkę w danej lokacji i zachować kość, niż przekazać ją przeciwnikowi i wygrać remis.
Gracze nie przepadający za losowością, lubiący szachową rywalizację, gdzie liczą się umiejętności i zdolności analityczne powinni być tą grą zachwyceni. Mi sprawiła ona trochę frajdy, ale nie grałem z wypiekami na twarzy – to nie ten typ gry.
Kasia:
Po obejrzeniu zapowiedzi w internecie byłam do tej gry nastawiona dość sceptycznie (głównie ze względu na wspomniane porównanie do Slaviki). Miałam jednak nadzieję, że w rzeczywistości gra okaże się ciekawą propozycją dla dwóch graczy. Uległam więc namowom Wiktora i dałam się skusić na zakup.
Muszę przyznać, że moje początkowe obawy w większości się niestety sprawdziły. Gra nie sprawiła mi zbyt wiele przyjemności. Sprowadza się ona do naprzemiennego dokładania czempionów, „odpalania” zdolności i liczenia punktów. Nie jest to dla mnie ani emocjonujące, ani specjalnie ciekawe. Przede wszystkim problem polega na tym, że mamy do dyspozycji niewielką liczbę czempionów, grę zaczynamy z tym samym zestawem startowym, więc często wygląda to u nas tak, że kilka pierwszych kart kładziemy dokładnie takich samych, co jest dość frustrujące.
Poza tym mam wrażenie, że Strife w pewien sposób jest grą wewnętrznie sprzeczną. Z jednej strony zamysł wydaje się taki, że miała to być szybka i emocjonująca gra o potyczkach bohaterów. Z drugiej jednak mechanika (pozbawiona właściwie losowości) sprawia, że każdy ruch można dokładnie przeliczyć i zoptymalizować. Jeśli jednak zaczniemy to robić, to gra nie będzie ani szybka, ani pasjonująca, stanie się raczej przydługą łamigłówką matematyczną.
Dodatkowo nie do końca podoba mi się mechanika dotycząca kamienia. Wydaje się on jakby dodany trochę na siłę, a po kilku „przejściach” traci już właściwie zastosowanie.
Ocena Wiktora: 6/10
Ocena Kasi: 4/10
Klimat i tematyka
Wiktor:
Realia, w których rozgrywa się akcja Strife’a kompletnie nie zwróciły mojej uwagi. Owszem, ilustracje kart są ładne i wpisują się w tematykę fantasy, jednak sama rozgrywka nie pozwalała mi odczuć klimatu. Jasne, wolę grać widząc na kartach wojowników, paladynów i nekromantów – po całkowicie abstrakcyjną grę raczej bym nie sięgnął – ale nie mogę przyznać zbyt wysokiej noty za klimat. Na szczęście nie jest to gra, w której liczy się fabuła czy otoczka.
Kasia:
Trudno właściwie określić jakąś specyficzną tematykę gry. Można ją opisać po prostu jako ogólnofantastyczną (czarodzieje, krasnoludy i te sprawy). Generalnie lubię takie klimaty, więc mogę to zapisać na plus, choć z drugiej strony w Strife temat ten jest potraktowany dość płytko. Podczas gry nie udało mi się wczuć w te realia, wydawały mi się one w jakiś sposób sztuczne i dodane jedynie jako barwna i efektowna otoczka.
Ocena Wiktora: 3/10
Ocena Kasi: 6/10
Podsumowanie
Wiktor:
Oceniając grę taką jak Strife mam wyrzuty sumienia, bo wiem, że nie jest to gra zła, a jedynie taka, która nie do końca wpasowała się w mój gust. Starałem się więc ocenić ją na tyle obiektywnie, na ile potrafię, nie porzucając swoich opinii, ale też nie skupiając się tylko na rzeczach, które mi nie podeszły. Jestem przekonany, że znajdą się gracze, dla których będzie to znakomita, zmuszająca do główkowania rozrywka. Ja akurat za bardzo cenię sobie w grach nutę niepokoju i szaleństwa, którą wprowadza losowość, by dać się porwać tej ładnej karciance. Strife to gra, która przypadnie do gustu osobom lubiącym liczenie i kombinowanie, które z niechęcią patrzą na losowość. To elegancka rywalizacja w szachowym stylu z ładną oprawą graficzną i ciekawą, chociaż nie rewolucyjną mechaniką.
Kasia:
Podsumowując: z mojej perspektywy jest to pozycja dla osób, które lubią gry dające możliwość dokładnego wykalkulowania każdego ruchu, a dodatkowo liczą dość szybko. Jeśli bowiem ociągamy się z decyzją i za długo główkujemy, to przeciwnik zacznie nas popędzać, a to prosta droga do przegranej.
Z pewnością nie jest to gra, która sprawia mi frajdę. Raczej powoduje znużenie i zmęczenie, a szkoda, bo dobra dwuosobówka to jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Wiem, że średnia, którą wystawiłam jest nieco niższa niż wynikałoby to z sumy ocen cząstkowych, ale mam wrażenie, że jest ona i tak nieco zawyżona w stosunku do moich odczuć. Gra mnie nie zachwyciła, nie dostrzegam jej potencjału, a wydane na nią 65 złotych z pewnością można było spożytkować lepiej.
Plusy:
- ładna oprawa graficzna
- daje możliwość przetestowania szarych komórek i pokombinowania
- proste zasady i dająca sporo możliwości rozgrywka
Minusy:
- dla zapalonych matematyków (K.)
- brak losowości (dla niektórych może to być plus ;))
- mało klimatyczna
2 komentarze
Anonimowy
Autorem gry, podobnie jak pan Garfield czy Knizia, jest doktor nauk matematycznych, fan MtG który postanowił stworzyć karciankę bez elementu losowego. Udało mu się. Jak dla mnie gra jest rewelacyjna.
Planszówki we dwoje
Nam właśnie ten brak elementu losowego trochę przeszkadza (Kasi szczególnie) 😉
Znacznie bardziej podeszło nam Star Realms, też stworzone przez ludzi związanych z M:tG.