recenzje planszówek,  wszystkie

Star Trek: Ascendancy – recenzja

https://www.planszowkiwedwoje.pl/2018/06/star-trek-ascendancy-recenzja.html

Star Trek: Ascendancy to rozgrywana w kosmosie strategia dla 3 osób. Liczba graczy dość wąska, ale wydaje się, że przemyślana – partyjka zajmuje nawet do czterech godzin, więc raczej nie chcielibyśmy siadać do niej w piątkę czy szóstkę. Ale co z emocjami, uczuciem rywalizacji i frajdą z zabawy? O tym w recenzji!

Wiek: 14+

Liczba graczy: 3

Czas gry: 90-180  minut

Wydawca: Gale Force Nine

Tematyka: Star Trek

Główna mechanika: system punktów akcji, modularna plansza

BGG: Star Trek: Ascendancy


Grę przekazało nam wydawnictwo Gale Force Nine.

Wygląd i wykonanie:

Wiktor:

Star Trek: Ascendancy ma zdecydowanie zbyt duże pudełko. Na półce stoi obok gier takich jak Millennium Blades, Projekt Gaja, Anachronyoraz Tyrants of the Underdark i jest od nich wyraźnie większe. Wypraska w środku pozwala jednak sensownie posortować elementy, niestety karty w koszulkach już się do niej nie zmieszczą. Na szczęście podczas partii nie ma zbyt wiele tasowania, więc protektorki nie są tutaj konieczne.

Ascendancy zawiera trzy frakcje, na które składają się planszetki, karty ulepszeń, flot i umów handlowych oraz plastikowe statki i budynki frakcji. Do tego dochodzą wspólne kafelki planet, talia eksploracji i budowle produkcyjne. Te ostatnie są półprzezroczyste i początkowo zdają się nie pasować do reszty elementów, w trakcie sprawdzają się jednak dobrze. W zestawie brakuje jedynie maty, która służyłaby za pole gry – trzeba więc wziąć w dłoń linijkę i jakoś wyznaczyć odpowiedni obszar (około 90 x 90 centymetrów).

Ilustracje można spotkać jedynie na kartach eksploracji, które ozdobiono kadrami z serialu. Nie są one porywające, ale fanom na pewno przypomną niektóre odcinki. Jakość elementów jest zadowalająca: karty, mimo że niepozorne, są dość odporne, figurki dobrze spełniają swoją rolę.

Kasia:

Pudło Star Treka jest ponadprzeciętnie duże, głównie ze względu na dość luźne rozmieszczenie komponentów wewnątrz, wygodnej skądinąd, wypraski. A samych elementów jest tu sporo i są one zarówno dobrze wykonane jak i wizualnie spójne. Szczególną uwagę zwraca niewątpliwie spora liczba niewielkich statków kosmicznych. Podoba mi się, że odróżniono je nie tylko kolorem, ale także nadano wygląd odpowiadający przypisanym im rasom. Dzięki temu floty bardzo dobrze prezentują się na stole. Podobnie sytuacja ma się jeśli chodzi o półprzezroczyste figurki budynków. Są ładne, a jednocześnie bardzo ułatwiają orientację w sytuacji na planszy, gdyż trudno je przegapić. Zróżnicowane są także planszetki graczy, które zaopatrzono w specyficzne suwaki. Początkowo uznałam je za zupełnie niepraktyczne, po kilku rozgrywkach stwierdzam, że nawet nieźle sprawdzają się w boju.

Ocena Wiktora: 7,5/10

Ocena Kasi: 8/10

Zasady i instrukcja:

Wiktor:

Stark Trek: Ascendancy to tytuł, który ma trochę zasad, więc nie będę się na nich skupiał. Opiszę tylko z grubsza założenia zabawy. Celem gry jest zdobycie pięciu żetonów tytułowego ascendancy (przewagi/panowania) albo przejęcie rodzimych planet przeciwników. Gracze wykonują swoje tury kolejno, w zależności od wylosowanych albo wylicytowanych kart (zgodnie z zasadami, które ustali się przed partią). Najpierw można zabrać się za wydawanie surowców: budowę statków, budynków produkcyjnych, kolonizowanie planet, ulepszanie broni i tarcz, rozwój projektów. Następnie przychodzi czas na fazę akcji, czyli główny element zabawy. Korzystając z żetonów aktywacji (każdy zaczyna z pięcioma i w trakcie partii może zdobyć kolejne) gracze poruszają jednostkami (często odkrywając przy tym nowe planety), atakują inne statki, dokonują inwazji na planety, formują floty, badają kosmiczne fenomeny… Opcji jest kilka, ale w zasadzie całość sprowadza się do latania po galaktyce, dokładania nowych planet, no i starć z rywalami. Pod koniec rundy następuje produkcja: każdy budynek daje jeden zasób w swoim kolorze (produkcję, badania, kulturę).

Mimo że Star Trek: Ascendancy nie należy do najprostszych gier, to jego zasady są dość intuicyjne, przynajmniej jeśli chodzi o poruszanie się i odkrywanie galaktyki. Trochę problemów sprawiał naszym znajomym system podboju i przejmowania planet oraz obliczanie, jaki rzut trafia w walce. Być może niezbyt dokładnie wytłumaczyłem te elementy, bo mi nie sprawiały one kłopotu. Po przeczytaniu instrukcji wątpliwości pojawiały się raczej rzadko, a zaglądałem do niej głównie po to, by przypomnieć sobie niektóre reguły. Ogólnie więc Star Trek wydaje się grą w miarę przystępną do ogarnięcia, trzeba jednak pamiętać, że to pozycja dla chociaż trochę doświadczonych planszówkowiczów – początkujący może się od niej odbić.

Kasia:

Jak na dużą grę Star Trek: Ascendancy ma dość łatwo przyswajalne zasady. Generalnie nie ma problemu z tym, by wprowadzić nowego gracza i by od pierwszej partii mógł on się dobrze bawić i stawać do rywalizacji jako równoprawny rywal. Grę polecałabym jednak raczej ogranym planszówkowiczom, gdyż początkujący mogliby się czuć mocno przytłoczeni.

Jak wspomniałam, z zasadami nie ma większego problemu, a bardzo przydatne są tu karty pomocy, przypominające o dostępnych akcjach czy o kosztach budowy. Mało intuicyjna okazała się tylko jedna rzecz, mianowicie sposób przejmowania planet czy to na drodze hegemonii czy podboju. W zasadzie w każdej rozgrywce powtarzały się prośby o przypomnienie jak to dokładnie działa, więc ewidentnie brakuje takich informacji na  wspomnianych kartach.

Podoba mi się natomiast możliwość modyfikowania czasu rozgrywki zaproponowana w instrukcji. Jeśli mamy dużo czasu, możemy rozpocząć spokojnie, bez startowych zasobów. Kiedy zależy nam rozegraniu szybszej partii, to odpowiednio dostosowujemy grę podczas przygotowania. W ten sposób można skrócić partię nawet o połowę.

Ocena Wiktora: 7/10

Ocena Kasi: 7/10 

Rozgrywka:

Wiktor:

Star Trek: Ascendancy zaczyna się trochę nietypowo, bo układ planet nie jest od początku ustalony. Każdy ma swój rodzimy system, a kolejne dokłada się dopiero podczas akcji, dzięki czemu za każdym razem pole gry wygląda inaczej. Bardzo fajnie rozwiązano tutaj eksplorację, która nie tylko przywodzi na myśl kultowy serial, ale też jest dość emocjonująca. Po połączeniu się z inną planetą należy dobrać jej kafelek i rozpatrzyć na nim kartę eksploracji. Te dzielą się na cztery główne typy: cywilizacje (przed odkryciem napędu warp i znające już tę technologię), odkrycia (pozytywne), zagrożenia (jak nazwa wskazuje groźne) i puste, dziewicze systemy. Jeśli ktoś kojarzy serial, to pewnie pamięta, że bohaterowie latali tylko jednym statkiem, nie całą flotą. Ma to też uzasadnienie w grze, bo przy pechowym dociągu karty może okazać się, że wszystkie statki odkrywające dany system wyparują. Eksploracja jest jednak emocjonująca, no i określa potencjał, jaki będzie dostępny dla każdego gracza (planety mają miejsca na budynki, cywilizacje zaczynają już z nimi).

Skoro wspomniałem o budowaniu planszy, to wypada podkreślić, że Star Trek: Ascendancy nie jest szybką i krótką grą, o czym informuje już czas podany na pudełku. Nasza najkrótsza partia trwała około 90 minut, najdłuższa ponad 4 godziny. Do zabawy potrzeba też sporego kawałka stołu, więc nie jest to tytuł, w który można zagrać zawsze i wszędzie. Czas jednej partii wpływa też na downtime, czyli oczekiwanie na własny ruch.  Tury nie są jakoś specjalnie długie, ale niekiedy można trochę posiedzieć obserwując jedynie działania przeciwników (np. gdy w jednej rundzie gra się jako pierwszy, a w kolejnej ostatni). Przyznam jednak, że czas przy Star Treku mijał mi szybko. Gwiezdne konflikty angażowały na tyle, że nawet chwila przestoju nie sprawiała, iż zaczynałem się nudzić. Zawsze było to okazją do zaplanowania własnej tury tak, by całość przebiegała w miarę szybko i sprawnie.

Jako że każdy z graczy dysponuje inną frakcją (Federacja, Klingoni, Romulanie), to i styl jej prowadzenia nieco się różni. Wspomnę tutaj od razu, że ludzie (Federacja) wydają mi się najtrudniejszą w zarządzaniu rasą, głównie ze względu na ich ograniczenia dotyczące atakowania planet. Przed wszystkimi stoi jednak to samo zadanie – zdobycie pięciu znaczników ascendancy albo przejęcie początkowych baz przeciwników. Oznacza to, że każda cywilizacja rozwija się w podobny sposób – odkrywa nowe systemy i w końcu zaczyna walkę z innymi graczami. Starcia są losowe, bo opierają się na kościach, jednak można w pewien sposób wpływać na ich przebieg. Przydają się wówczas ulepszenia, które można rozwijać, jak i kolejne poziomy broni (ułatwiającej trafienie w przeciwnika) oraz tarcz (utrudniające mu trafienie). W skrócie działa to tak, iż atak udaje się na wyniku określonym przez nasz poziom technologii ataku powiększonym o poziom tarcz przeciwnika, np. 3+ (broń) + 2 (tarcze) = trafiamy na 5+. W praktyce okazuje się, że trzeba stawiać zarówno na jakość statków, jak i na ilość. Dwie-trzy floty złożone z kilku okrętów to już pokaźna siła ognia, dzięki której można namieszać w galaktyce.

Poruszyłem temat losowości, której w Star Treku: Ascendancy nie da się pominąć. Jest jej po prostu na tyle dużo, że mamy z nią do czynienia przez cały czas: od eksploracji nowych systemów po walkę gwiezdną i przejmowanie planet. Niekiedy słabe rzuty mogą powodować frustrację (koleżanka straciła z 6 statków próbując pokonać zagrożenie na kafelku fenomenu i zgarnąć żeton badań), ale wydaje mi się, że umiejętne zarządzanie zasobami równoważy nieco wpływ szczęścia na grę. Ulepszanie broni i tarcz statków często okazuje się kluczowym czynnikiem, który pozwala wygrywać wojny. Zasady pozwalają też na tworzenie flot przydających się w różnych sytuacjach: ułatwiających walkę, kolonizację, eksplorację…

Star Trek: Ascendancy daje graczom sporo swobody, dzięki czemu można wczuć się w odkrywanie wszechświata i prowadzenie własnej cywilizacji. Mimo że liczba akcji jest ograniczona, to możliwość odkrywania i rozbudowywania kolejnych planet, decydowania o tym, w którym miejscu zostaną dołożone (poprzez połączenia między nimi) oraz dwie ścieżki do zwycięstwa sprawiają, że można dostosować styl gry do swoich preferencji. To wszystko, jak i trzy dostępne rasy z własnymi taliami ulepszeń oraz losowość, wpływa na regrywalność tytułu. Mimo że dość intensywnie testowaliśmy grę, to każda partia wkręcała mnie w podobnym stopniu, nie miałem też wrażenia, że za każdym razem robię to samo. Na ogół pojawiał się też wyścig o to, kto odniesie zwycięstwo – tylko raz udało mi się tak zdominować przeciwników, że zakończyliśmy zabawę po 90 minutach (wg mnie przez popełnione przez nich błędy, które pozwoliły mi na ekspansję).

Sporo tutaj chwalenia i wymieniania rzeczy, które mi się spodobały, czas więc na odrobinę krytyki. W grze trochę zawodzi dyplomacja, której przy trzech graczach jest po prostu niewiele. Sporadycznie zawieraliśmy traktaty, nie chcąc w ten sposób wzmacniać przeciwników, chociaż zdarzały się partie, w których w zamian za umowę handlową właścicieli zmieniały planety. Zabrakło mi jakichś innych możliwości handlu, np. wymiany produkcji na badania itd. Zbyt rzadko zawiązywały się też sojusze, mające powstrzymać lidera, to jednak chyba wina nastawienia naszej grupy, której słowa zaufanie i współpraca są raczej obce. Przy trzech osobach pojawia się też obawa o to, że ten jeden wykluczony gracz zbyt szybko odpadnie z partii. Tak jest, Star Trek: Ascendancy przewiduje możliwość odpadnięcia jakiegoś gracza albo też doprowadzenia go do sytuacji, w której zupełnie przestanie liczyć się w partii. Zdarza się to raczej sporadycznie (raz odpadłem pod koniec, raz zniszczyłem przeciwników tak, że nie mieli prawie żadnej produkcji), ale sama możliwość wyeliminowania kogoś widocznie wpływa na styl gry, gdy nie chcemy, by jedna osoba odpadła.

Ważąc jednak plusy i minusy muszę powiedzieć, że Star Trek: Ascendancy wypada bardzo fajnie. Szczególnie spodobał mi się element „przygodowy” w postaci eksploracji. Nie brakuje też jednak pozostałych iksów związanych z grami 4X (czy też po naszemu 4E), czyli ekspansji na kolejne systemy, eksterminacji statków i budynków przeciwników oraz eksploatacji własnych planet.

Gra pozwala też na dostosowywanie jej do własnych preferencji: ma kilka opcjonalnych zasad przyspieszających zabawę oraz ją rozbudowujących, dodających do niej nowe aspekty (losowa kolejność graczy, start bez zasobów, możliwość wybierania kolejnych projektów zamiast dobierania losowych itd.).

Kasia:

Star Trek: Ascendancy to rozbudowana planszówka, która daje graczom dużą swobodę działania. Oczywiście pewien kierunek określają możliwości i atuty wybranej rasy, co akurat uważam za plus. Bardzo przypadł mi do gustu wyjątkowy system eksplorowania. Brak planszy i tworzenie podczas każdej rozgrywki nowego układu planet sprawia, że czujemy wolność prawdziwych odkrywców nowych światów.

Niepowtarzalny układ planetarny, w połączeniu z różnymi drogami rozwoju (np. przez rozwijanie odmiennych technologii), dwoma celami określającymi zwycięstwo, a także zmiennością wynikającą z losowości oraz różnych wariantów rozgrywki sprawia, że gra może poszczycić się dużą regrywalnością. Co zaś tyczy się wspomnianej losowości, to nie przeszkadza mi zupełnie jej obecność w przypadku eksploracji, jeśli natomiast chodzi o walkę, to niejednokrotnie zalazła mi ona za skórę. Z jednej strony jest kilka sposobów, by zniwelować jej działanie (np. rozwijając działa lub osłony), z drugiej natomiast warto mieć świadomość, że z reguły potyczki obarczone są dużą dozą niepewności. Gracz, którego kostki lubią, może bez większego trudu rozbić siły większe od swoich własnych. Lubię emocje w grach, ale tu ciśnienie skakało mi czasem aż za bardzo ;).

Pierwszy raz spotkałam się z planszówką, która oferuje zabawę jedynie w wariancie trzyosobowym. Dwuosobówki to częste zjawisko, jednak tu byłam dość mocno zaskoczona. Trochę szkoda, że nie przewidziano opcji grania we dwójkę, choć pozbawienie graczy możliwości zawierania sojuszy sprawiłoby, że Star Trek mógłby być podatny na efekt kuli śnieżnej (słabszy gracz nie miałby szansy się odbić). W pełni natomiast rozumiem, że w podstawce zrezygnowano z wariantów liczniejszych. Już przy trzech graczach czas oczekiwania na własną kolej potrafi być dość długi i sama nie miałabym ochoty testować jej w większym gronie.

Star Trek: Ascendancy to gra 4X, i to się czuje, choć każdy z tych iksów jest zaakcentowany w innym momencie gry. Początkowo skupiamy się głównie na eksploracji i na tym etapie interakcja z innymi graczami w zasadzie nie występuje. Odkrywając nowe planety musimy je zasiedlić (czyli dokonać ekspansji na nowe terytoria), a następnie eksploatować je pozyskując zasoby. Jeśli już uda nam się połączyć z rywalami to interakcja zwiększa się – i to nie tylko ta pokojowa (jak umowy). Wszystko to prowadzi do ostatniego etapu, najważniejszego, a jednocześnie chyba najtrudniejszego, czyli eksterminacji. Wtedy to wchodzimy na poziom naprawdę intensywnych wzajemnych oddziaływań, jak zawiązywanie sojuszy czy bezpośrednie ataki na floty i planety rywali. Podoba mi się taka zmienność dynamiki gry. Zaczyna się niewinnie, a rozkręca z czasem.

Ocena Wiktora: 7,5/10

Ocena Kasi: 7,5/10

Klimat i tematyka:

Wiktor:

Po otrzymaniu Ascendancy postanowiłem przenieść się w czasie do lat 60. ubiegłego wieku i nieco nadrobić zaległości dotyczące klasyki science fiction – zacząłem oglądać Star Treka: The Original Series, Będąc w połowie sezonu stwierdziłem, że kojarzę już niemałą część wydarzeń z kart eksploracji i że mają one sens. Oczywiście Star Trek: Ascendancy różni się od serii jedną główną cechą: pokazuje skalę marko, pozwala wcielać się w dowódców i strategów konkretnych frakcji, a nie zwykłych kapitanów, chociaż jak ci ostatni możemy poczuć się podczas odkrywania planet. Cała reszta to zarządzanie imperium i kierowanie flotami. Nie przeszkadza to jednak w zagłębieniu się w świat Star Treka, więc tematyka jak najbardziej mi odpowiadała (nawet nie znając tego klasyka otrzymujemy grę w klimatach science fiction, więc jest okej).

Rozwiązania mechaniczne całkiem nieźle odwzorowują kosmiczne realia znane z serialu – mamy napędy warp, planety pozwalające na produkcję różnych dóbr, gwiezdne szlaki… Nieźle oddano też frakcje, które mają swoje ograniczenia znane z uniwersum: Federacja nie może atakować planet i podbijać cywilizacji, które nie odkryły napędu warp, ale otrzymuje znaczniki kultury za eksplorację kosmosu; Klingoni dostają kulturę za niszczenie jednostek przeciwników, nie mogą jednak wycofać się ze starcia; Romulanie są nieufni, przez co gorzej zawierają traktaty handlowe, mają jednak mocną startową technologię…

Kasia:

Lubię Star Treka (jak i niemal każde science fiction), choć niestety nie znam go tak dobrze jak bym chciała. Nie udało mi się obejrzeć serii (poza kilkoma pojedynczymi odcinkami) i odnieść się mogę jedynie do ostatnich filmów oraz znajomości świata z różnych popkulturowych nawiązań. Uważam jednak, że Star Trek: Ascendancy wyróżnia się pod względem klimatyczności rozgrywki. Temat nie jest tu wyłącznie pretekstem, jest on nierozerwalnie połączony z mechaniką. Odmienne cechy ras oraz możliwości ich rozwoju są bardzo przemyślane i dają się wyjaśnić fabularnie. Do tego cały wygląd gry oraz chociażby napotykane w jej trakcie wydarzenia utwierdzają graczy, że znaleźli się w startrekowym uniwersum. Mnie się to bardzo podoba, a jedyne czego mogłabym sobie życzyć to bardziej zaznaczona obecność kultowych dla serii postaci. Tu pojawiają się one jedynie przelotnie. Poza tym jednak każdy miłośnik Star Treka lub nawet szerzej, w ogóle klimatów science fiction, powinien być usatysfakcjonowany Ascendancy.

Ocena Wiktora: 7/10

Ocena Kasi: 7/10 

Podsumowanie:

Wiktor:

Star Trek: Ascendancy dobrze prezentuje się na stole, chociaż wielkie pudło może nieco odstawać na półce z grami. Jakość wykonania jest porządna, nic negatywnego nie rzuciło mi się w oczy, figurki na planetach prezentowały się fajnie. Instrukcja dobrze tłumaczy reguły, które są stosunkowo proste, jak na tak sporą i długą planszówkę. Warto jednak dobrze wyjaśnić wszystkim działanie przejmowania planet, bo może ono wydawać się nieco zagmatwane. Sama rozgrywka nie jest może dynamiczna, ale wciąga i budzi spore emocje. Losowość, której nie brakuje w Star Treku: Ascendancy, dodaje zabawie nieprzewidywalności, nie jest jednak uciążliwa i zniechęcająca. Planszówka jest regrywalna i po prostu ciekawa. Jej cechą, którą niektórzy mogą uznać za wadę jest jednak dość długi, nieprzewidywalny czas jednej partii. Także system dyplomacji pozostawia wg mnie trochę do życzenia i w naszej ekipie nie był zbyt często wykorzystywany. Fani Star Treka powinni odnaleźć w grze zadowalającą dawkę klimatu.

Kasia:

Star Trek: Ascendancy to bardzo ciekawa planszówka. Stosunkowo proste zasady łączy ona z wymagającą strategiczną rozgrywką, doprawioną dawką losowości wprowadzającą nieraz sporo zamieszania. Na uwagę zasługuje duża regrywalność, choć skalowanie nie istnieje, bo grać można tylko we troje. Jest to natomiast gra w pełni zanurzona w temacie, więc powinna przemówić do fanów uniwersum. Nie zawodzi także pod względem wykonania, choć faktycznie pudełko mogłoby być nieco mniej „nadmuchane”.

Ocena:

Wiktor:

Star Trek: Ascendancy jest fajną grą, którą mogę polecić fanom kosmicznych strategii. Za każdym razem angażowałem się w partie i po prostu dobrze bawiłem prowadząc swoje gwiezdne imperium.

W praktyce największą bolączką gry w naszej kolekcji okaże się pewnie czas jednej partii, przez co nie wiem czy i jak często będziemy do niej wracali (obowiązki recenzenckie nieczęsto pozwalają na sięganie po tak długie planszówki). Jeśli jednak lubicie spędzić wieczór przy jednym dużym tytule, a do tego najczęściej spotykacie się we troje, to Star Trek jest świetną opcją!

Kasia:

To jedna z tych gier, które budzą we mnie skrajne uczucia. Bardzo podoba mi się temat, wygląd gry, a także większość mechanicznych rozwiązań. Z drugiej strony, o ile wygrana dawała mi zawsze sporo radości, to zdominowanie przez rywala, tym bardziej spowodowane nieszczęśliwymi rzutami, potrafiło frustrować i zniechęcać do dalszej zabawy. Jest to więc tytuł warty wypróbowania, choć przed zakupem warto wiedzieć jakiego rodzaju emocji można się po nim spodziewać.

  • Dla kogo?

Dla: fanów Star Treka i kosmicznych klimatów; średnio zaawansowanych i doświadczonych graczy; lubiących losowość w grach; miłośników gier strategicznych; fanów kosmicznej eksploracji

Przypomina nam: Space Empires 4X; Twilight Imperium; Zakazane Gwiazdy

 Plusy:

  • ładne i spójne wykonanie
  • duża regrywalność
  • spora swoboda podczas gry
  • fajnie rozwiązany motyw eksploracji 
  • angażuje i wciąga
  • dość intuicyjne zasady…

Minusy:

  • … poza kwestią przejmowania planet [K.]
  • losowość w walkach może drażnić [K.]
  • czasami dłuższe oczekiwanie na własną turę
  • duże, niewymiarowe pudełko
  • dyplomacja mogłaby być lepiej rozwiązana [W.]

Grę przekazało nam wydawnictwo Gale Force Nine. Dziękujemy!

https://www.gf9.com/

6 komentarzy

  • Vercy

    "Pierwszy raz spotkałam się z planszówką, która oferuje zabawę jedynie w wariancie trzyosobowym."

    Lol, eksperci z własnym blogaskiem nie grali nigdy w osadników z Catanu xD?

  • Anonimowy

    Kwestie sojuszy i umów handlowych dobrze rozwiązuje dodatek Borg. Jeśli gracze sobie nie pomagaja dosyc szybko mogą pożegnać sie z życiem. Dla mnie jako fana ST ta gra jest rewelacyjna.

    • Planszówki we dwoje

      Czytałem o nim na BGG, jeśli dobrze kojarzę, to wprowadza coś w rodzaju gracza neutralnego, który bije wszystkich. Co do samej gry, to na pewno w oczach fana ST będzie oceniana wyżej, ale np. koleżanka nieznająca serii/filmów też dobrze się bawiła przy planszy :).
      – W.

    • Planszówki we dwoje

      Tak podejrzewam, chociaż we troje jakoś to oczekiwanie nie dawało mi się specjalnie we znaki – zauważałem je, ale raczej nie narzekałem. Gdy wszyscy z góry wiedzieli co chcą zrobić, to całość szła sprawnie.
      – W.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.