Heaven and Ale – recenzja
Niepozorne euro o mnichach i piwie, które jak na razie nie doczekało się polskiej edycji. Czyżby tytuł nominowany do Kennerspiel des Jahres nie zasługiwał na uwagę? A może to świetna gra, którą każdy powinien mieć na półce? Oceniamy!
Wiek: 12+
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: 60-90 minut
Wydawca: eggertspiele
Tematyka:piwo i mnisi
Główna mechanika: dokładanie kafelków, ruch po planszy
Dla: średnio zaawansowanych i zaawansowanych; fanów trudnych gier o prostych zasadach
Przypomina nam: Zamki Burgundii; mechaniką wyboru akcji Great Western Trail
BGG: Heaven & Ale
Instrukcja: Heaven & Ale
Grę przekazało nam wydawnictwo eggertspiele.
Wygląd i wykonanie:
Wiktor:
Heaven and Ale po rozpakowaniu wywołało w Kasi jakiś szok, od razu okrzyknęła ten tytuł brzydką grą. Z czasem chyba jej zdanie nieco się zmieniło (nie pytałem, musicie zajrzeć do jej części opisu), ale na samym początku stałem po drugiej stronie barykady. Planszetki graczy są całkiem ładne, chociaż zgodzę się, że można by poprawić ilustracje pól uprawnych. Mimo wszystko wyglądają one lepiej niż te w Zamkach Burgundii. Cały interface, czyli różnego rodzaju tory, ikony oraz plansza główna są ładne i klimatyczne. Mimo że planszetki są wykonane z cienkiego papieru (a nie standardowej, planszowej tektury), to nie doskwierało mi to podczas rozgrywek. Ogólnie podoba mi się spójność elementów, wszystko pasuje tutaj do siebie i łączy się w jedną, fajną całość.
Nie zamierzam jednak chwalić żetonów mnichów, bo zakonnicy prezentują się na nich dziwacznie, a niekiedy przerażająco. Angielskie słowo creepy doskonale oddaje ich wygląd. Nie wiem dlaczego do całkiem ładnej planszówki dorzucono coś takiego. Jakościowo jednak, poza cienkimi planszetkami, nie mam czego zarzucić Heaven & Ale. Karty dorównują niemal grubością żetonom, wszystko jest wykonane porządnie i profesjonalnie. No i okładka pudełka przyciąga wzrok!
Kasia:
Mimo, że okładka Heaven and Ale nie wygląda szczególnie zachęcająco (ci barwni, ciut pokraczni mnisi raczej nie przyciągną tłumów), to spodziewałam się, że wewnątrz będzie nieco lepiej. Niestety, cała gra wygląda trochę jak wyciągnięta z końcówki ubiegłego wieku. Składają się na to między innymi oldkulowe tekstury czy nieco toporne w wyglądzie kafle. Hitem są żetony mnichów, których widok przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Pozytywnie na tle pozostałych komponentów wyróżniają się bardzo grube karty pieniędzy, które są całkiem estetyczne i dobrze spełniają swoją rolę. Na szczęście też nie tylko one, ale i cała gra wykonana jest porządnie i po kilkunastu rozgrywkach nie widać na niej śladów zużycia.
Fakt, że jest tu sporo różnorodnych elementów (szczególnie wszelkiej maści żetonów) sprawia, że grę dość długo się rozkłada. Warto więc przygotowując partię rozdzielić zadania między graczy, wtedy idzie sprawnie.
Ocena Wiktora: 7/10
Ocena Kasi: 5,5/10
Zasady i instrukcja:
Wiktor:
Znacie Monopoly? Cóż… W Heaven and Ale też chodzi się dookoła planszy i przez większość gry kupuje się leżące na niej żetony. Te następnie trafiają na nasze planszetki by generować dochód (ciemna strona wzgórza) albo konkretne surowce (jasna strona, wiążąca się z podwójnym kosztem żetonów, które na nią trafiają). Dotarcie na start toru nie pozwala jednak rozpocząć kolejnego okrążenia, dopóki wszyscy inni nie skończą swoich tur. Nie zawsze więc sprawdza się powiedzenie „kto pierwszy, ten lepszy”. Patrząc na swoje włości łatwo zauważyć puste pola farm. Gdy zostaną one otoczone kafelkami odpali się specjalny bonus, który pozwoli aktywować niektóre znajdujące się dookoła zasoby. Informuje o tym rozpiska widoczna w lewym górnym rogu wzgórza. To jednak nie jedyny moment, w którym można otrzymać pieniądze i zasoby (czyli poruszyć odpowiednimi znacznikami na torach) ze swoich upraw. Główną i najważniejszą mechaniką są tutaj jednak drewniane dyski aktywujące dany rodzaj kafelków. Po prawej stronie planszetki widać kilka pól, na których umieszcza się zebrany z planszy znacznik aktywujący dany typ terenu – konkretny rodzaj zasobów, żetony o danej wartości albo mnichów. Wszystko po lewej stronie (jasnej) planszetki pozwala przesunąć znaczniki zasobów o tyle pól, jaka cyfra widnieje na kafelku, uprawy po prawej stronie generują pieniądze na tej samej zasadzie. Mnisi działają nieco inaczej, bo odpalają wszystkie żetony leżące dookoła. Jeśli znajdują się tam inni zakonnicy, to nie następuje reakcja łańcuchowa, a można poruszyć swoim piwowarem. Przesuwanie go w górę toru jest bardzo ważne i ma duży wpływ na wynik końcowy.
Po 3-6 rundach (im więcej graczy, tym więcej rund, czyli okrążeń dookoła planszy) podlicza się punkty. Nie jest to takie oczywiste, bo najpierw należy sprawdzić pozycję piwowara. Określa ona mnożnik punktowy (x3, x4 itd.) oraz to, o ile pól należy cofnąć jeden zasób, by podnieść inny o jedno pole. Brzmi nieco skomplikowanie, ale w praktyce sprowadza się do tego, że zależy nam, by wszystkie znaczniki dotarły jak najdalej. Poruszać można zawsze ten ostatni, mając więc przelicznik 3:1, by poruszyć ostatni znacznik należy cofnąć inne łącznie o trzy pola. System punktowania jest więc trochę inny od klasycznego zbierania PZ-tów.
Reguły Heaven and Ale tłumaczy się bardzo sprawnie i szybko. To tytuł, który sprawdzi się nie tylko wśród doświadczonych, ale też średnio zaawansowanych planszówkowiczów. W regułach zwrócono tez uwagę na dwa ważne rozróżnienia, których nie zaznaczyłem w moim skrótowym opisie: trigger i activate, które wskazują na to, czy mnich zapewnia bonusy ze wszystkich otaczających go żetonów, czy tylko pozwala na przesunięcie browarnika.
Kasia:
Jak do tej pory Heaven and Ale nie została wydana po polsku, ale nie ma co się przerażać, gdyż na szczęście gra (poza instrukcją) jest całkowicie niezależna językowo – na żadnych komponentach nie ma tekstu.
Ze względu na stosunkowo proste zasady brak jest tu kart pomocy, co nie przeszkadza w cieszeniu się grą. Trudność i ciężar Heaven and Ale nie jest o dziwo związany ze skomplikowanymi regułami, ale z wyzwaniami samej rozgrywki. Nawet mimo tego grę polecałabym raczej graczom średnio zaawansowanym i zaawansowanym.
Ocena Wiktora: 8/10
Ocena Kasi: 8/10
Rozgrywka:
Wiktor:
Cóż to jest za gra! Partie zajmowały nam od 30 do 60 minut (pudełkowe 90 jest więc trochę zawyżone), ale emocji, kombinowania i szacowania ryzyka w nich nie brakowało. Przede wszystkim świetnie sprawdza się system dysków, których liczba na planszy jest zawsze ograniczona. Nie można więc liczyć, że w ostatniej rundzie zapełnimy wszystkie pola – drewniane znaczniki trzeba zbierać już od pierwszej/drugiej rundy, co ma istotny wpływ na przebieg partii. Gdy fioletowe dyski znajdą się na parze sąsiadujących pól (oznaczono to na planszetce), można wówczas zagrać jedną z kart bonusowych. Te są bardzo przydatnym narzędziem, które pozwala uzupełnić braki funduszy, zdobyć trochę surowców czy poruszyć mnichem niosącym piwko.
Kupowanie żetonów upraw i mnichów oraz zbieranie dysków nie są jedynymi akcjami, na które pozwala plansza. Występują na niej też dwa pola bez żadnych symboli. Na nich otrzymuje się bonusy za wypełnione cele – o tych przypominają żetony beczek ułożone na środku planszy. Po stanięciu w takim miejscu dostaje się wszystkie te beczki, których warunki są wypełnione, oczywiście jeden cel = jedna beczka. Nie można dostać drugiej, gdy ma się już jedną (np. doprowadzeniu znacznika zasobów na pole nr 20 dostaniemy tylko dużą albo małą beczkę, nigdy nie obie). Pod koniec partii każda beczka warta jest 4 (duża) albo 2 punkty (mała).
Mimo pozornej prostoty Heaven and Ale daje sporo możliwości. Podczas testów próbowałem strategii na mnichów, na zapełnianie planszy, na poruszanie piwowarem, na jak najdalsze doprowadzanie zasobów, na generowanie kasy, by później kupować drogie żetony, na zbieranie beczek… Sporo tego i niemal za każdym razem udawało mi się wygrać, więc albo Kasia i nasi znajomi są słabi w te klocki, albo naprawdę można tutaj z sukcesami stosować różne strategie ;).
Losowość w grze pojawia się na etapie przygotowania każdej rundy – nie wiadomo jakiej wartości i jakiego rodzaju żetony trafią na dane pola. Znany jest tylko ich ogólny typ – na polach mnichów leżą mnisi, na polach upraw żetony upraw. Ta zmienność wprowadza nieco chaosu, ale jest też elementem, który bardzo mi leży. Wraz z koniecznością zgarniania dysków niemal od początku partii sprawia, że nigdy nie wiadomo kiedy opłaca się ryzykować, a kiedy trzeba brać to, co leży na planszy. Jest to o tyle istotne, że nie można aktywować danego typu kafelków za pomocą dysku, jeśli nie ma się chociaż jednej płytki danego rodzaju. Aby więc zakryć różowego mnicha trzeba mieć go na planszy. Niekiedy niezwykle kuszącym wydaje się zaczekanie do kolejnego okrążenia, by zdobyć jednego zakonnika danego koloru więcej albo zgarnąć jeszcze jeden kafelek chmielu czy drożdży. Można na tym skorzystać, ale też mocno wtopić. Dodaje to zabawie emocji!
Czasami w ferworze dodawania surowców i zbierania kasy zapomina się o dołożeniu karty za parę znaczników. Warto od razu ustalić, jak będzie to rozwiązywane w grupie i przypominać sobie wzajemnie o zagrywaniu kart.
Heaven and Ale jest tytułem niezwykle przystępnym i dynamicznym. Proste zasady i szybkie partie sprawiają, że chce się do niego wracać. Nie ma czasu na żadną większą grę, bo znajomi za 50 minut mają autobus? Zagrajmy w Heaven and Ale, jeszcze pewnie zdążą nawet pomóc w składaniu wszystkich żetonów ;).
Kasia:
Początkowo Heaven and Ale może frustrować. Bardzo nietypowy (to chyba mało powiedziane, jest on tak matematyczny, że ja sto lat bym myślała i czegoś takiego bym nie wymyśliła) system punktowania wymaga planowania w specyficzny sposób. Nasza pierwsza partia (dwuosobowa) zakończyła się moją porażką z wynikiem 5 (!!) punktów, podczas gdy Wiktor miał chyba około 40. Jest to jedna z tych planszówek, które trzeba „chwycić”, poczuć jak tu wszystko działa. W kolejnych partiach idzie już zwykle lepiej.
Ciekawa jest w Heaven and Ale mechanika zbierania kafli, która wymusza dostosowywanie się do działań współgraczy. Wszyscy korzystamy z jednej, ograniczonej puli, więc jest spora konkurencja, a sytuacja na stole zmienia się dynamicznie. Przez całą partię trzeba się
liczyć z tym, ze nie wszystko uda się zrobić. Spore wyzwanie stanowi także samo dokładanie płytek do swoich włości. Każda decyzja może się w późniejszym czasie odbić na wyniku. To wszystko sprawia, że H&A jest z jednej strony grą dynamiczną, dość krótką, mocno skondensowaną, a jednocześnie mocno karzącą i wymagającą od graczy skupienia i podjęcia wielu nieoczywistych decyzji.
W trakcie partii od czasu do czasu dawała mi się we znaki jedna kwestia (i, jak zauważyłam, nie tylko mnie). Chodzi o karty, które są jakby na uboczu naszego pola działania i nieraz się o nich zapomina. I to zarówno o ich zagraniu po spełnieniu odpowiedniego warunku, jak i (chyba jeszcze częściej) o możliwości ich sprzedania. Radzę więc już zawczasu być wyczulonym na tę kwestię i mocno jej pilnować, bo inaczej może to kosztować kilka ładnych punktów.
Wspomniana przeze mnie dynamika rozgrywki sprawia, że Heaven and Ale wypada dobrze zarówno we trzy jak i cztery osoby. O ile nikt nie ma tendencji do „zawieszania się” nad planszą, to spokojnie można czas jednej partii zmieścić w pudełkowych 60 minutach. Co ważne, przez cały ten czas czułam się zaangażowana w grę, ponieważ interesowały mnie ruchy współgraczy i co z nich dla mnie wynika.
Jeszcze jedna ważna kwestia – regrywalność. Zmienne (i to bardzo) ułożenie kafli dostępnych na planszy, a także niemożliwe do przewidzenia ruchy współgraczy zapewniają Heaven and Ale bardzo dużą regrywalność. W zasadzie nie widzę możliwości, by gra stała się powtarzalna, a ja za każdym razem z równą chęcią do niej wracam, by testować swoją pomysłowość.
Ocena Wiktora: 10/10
Ocena Kasi: 8,5/10
Gra we dwoje:
Wiktor:
Heaven and Ale we dwoje śmiga równie fajnie, jak w większym gronie, partie trwają jednak tylko trzy rundy, co pozostawia pewien niedosyt. Gra toczy się wówczas jeszcze szybciej, więc jeśli już trafia na stół, to na przynajmniej dwie partyjki. Mniejszą liczbę rund rekompensuje nieco większa dostępność żetonów. Dwóch graczy nie zbiera ich aż tyle, co trzy albo cztery osoby, można więc próbować zaplanować coś z większym wyprzedzeniem, nie trzeba też się tak napocić z wyścigiem po fioletowe dyski. Z jednej strony jest to fajne, z drugiej podoba mi się większa rywalizacja przy 3-4 osobach. Czy warto sięgnąć po Heaven and Ale tylko do partii dwuosobowych? Jeśli lubicie dynamiczne, ale raczej krótkie gry euro, to tak, warto!
Kasia:
Jak wspomniałam Heaven and Ale działa super tak we troje jak i we czworo. Tryb dwuosobowy nie jest tu wyjątkiem. Siłą rzeczy został on oczywiście dostosowany do takiej liczby graczy. Jest także jeszcze bardziej dynamiczny, a pojedynczą partię można spokojnie skończyć w 45 minut. Poza tym wrażenia pozostają niezmienne, choć czasem można poczuć ulgę, że konkurencja o kafle jest odrobinkę mniejsza.
Ocena Wiktora: 9/10
Ocena Kasi: 8,5/10
Klimat i tematyka:
Wiktor:
Tematyka mnichów warzących piwo jest dość sympatyczna i bliska sercu chyba każdego, kto lubi od czasu do czasu wypić łyka bursztynowego płynu. Tutaj cała ta otoczka jest jednak tylko pretekstem do zaprezentowania bardzo dobrej gry. Równie dobrze moglibyśmy rozbudowywać marsjańskie kolonie, starożytne imperia czy siedliska koboldów ;). Jak się więc domyślacie niewiele jest tutaj klimatu. Gdyby nie znaczniki piwowarów i dość ładne ilustracje oraz ikony, to dość szybko zapomniałbym o czym jest ta gra. Może autorzy i wydawca pomyśleli tak samo, co spowodowało, że zdecydowali się na jasny i prosty przekaz zawarty w tytule ( Heaven and Ale oznacza niebo i piwo).
Kasia:
Temat? Mnisi i podobno jakieś piwo. Mnichów jest kilku, ale są straszni, a piwa nikt nie widział. To w sumie wszystko, co mogłabym napisać w tej części, ponieważ klimatu podczas gry w zasadzie nie ma. Jest kalkulowanie, przesuwanie znaczniczków, trochę ścigania się po planszy. We wczuciu się nie pomaga też oczywiście osobliwa szata graficzna, choć to wszystko absolutnie mi nie przeszkadza. Heaven and Ale mechaniką stoi, temat to tutaj sprawa pomijalna.
Ocena Wiktora: 2/10
Ocena Kasi: 2/10
Podsumowanie:
Wiktor:
Heaven and Ale jest porządną planszówką, która ma swoje lepsze i gorsze momenty graficzne. Udało się jednak połączyć w niej proste zasady z ogromną radochą z kombinowania, planowania i ścigania się z przeciwnikami o kolejne żetony i znaczniki. To tytuł dynamiczny, emocjonujący, angażujący, niedługi i po prostu świetny! Wady? Nie czuć w nim piwnego klimatu. Poza tym nie mam zastrzeżeń.
Kasia:
Za każdym razem, otwierając pudełko Heaven and Ale , miałam ochotę zapłakać nad brzydotą komponentów. Na szczęście jest to jedyny godny wspomnienia mankament gry. Wykonanie jest na szczęście bardzo porządne, a do tego zasady proste i przystępne, rozgrywka zaś niedługa i bardzo intensywna. Gra stanowi spore wyzwanie nawet dla zaawansowanych graczy, głównie ze względu na innowacyjną, nietypową mechanikę wymagającą nieszablonowego myślenia. Do tego bardzo dobrze się skaluje, bawiąc równie dobrze w parze jak i w pełnym składzie.
Ocena:
Wiktor:
Heaven and Ale ma szansę zostać najlepsza grą euro, którą poznałem w tym roku. Na pewno znajdzie się na mojej topce podsumowującej 2018. To tytuł, który zasługuje na wydanie po polsku tak samo, jak całkowicie zasłużył na nominację do Kennerspiel des Jahres! Gorąco polecam! Warto!
Kasia:
Heaven and Ale to taka gra kompromisów, w której czułam, że mierzę się z przeciwnikami, z grą i z samą sobą. Chciałam zawsze zrobić nieco więcej niż się dało, dzięki czemu rozgrywki trzymały mnie w napięciu od początku aż do końca. Muszę przyznać, że choćby ze względu na mechanikę Heaven and Ale zapewniło mi unikalne wrażenia i będę grę polecać przede wszystkim miłośnikom gier euro, poszukujących czegoś nowego i ekscytującego.
Plusy:
- solidne wykonanie
- proste zasady
- ciekawe mechaniki
- bardzo dobre skalowanie
- szybka, dynamiczna rozgrywka
- niejedna strategia prowadząca do wygranej
Minusy:
- paskudne grafiki [zgadzam się jeśli chodzi o mnichów – W.]
Grę przekazało nam wydawnictwo eggertspiele. Dziękujemy!