Moje Miasto – recenzja
Wiek: 10+
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: 30 minut
Wydawca: Galakta
Tematyka: budowa miasta
Główna mechanika: dokładanie kafelków
Dla: początkujących, średnio zaawansowanych, doświadczonych,
fanów legacy i dokładania kafelków
Przypomina nam: Patchwork Express, Park Niedźwiedzi, Ogródek
BGG: My City
Moje Miasto – instrukcja (PDF)
Grę przekazało nam wydawnictwo Galakta.
Grę testowaliśmy tylko we dwoje. Recenzja więc opisuje jedynie ten wariant.
Bez spoilerów: recenzja zawiera zdjęcia elementów jedynie z 1. rozdziału.
Opinia:
Wiktor:
Moje Miasto było dla mnie pozycją dość tajemniczą. Sam tytuł i okładka zwiastowały niewymagające euro dla niedzielnych graczy. Do tego nie grałem w zbyt wiele planszówek Reinera Knizii i raczej żyję w przekonaniu, że to jeden z tych znanych projektantów, którzy tworzą masowo, przez co niekoniecznie za ilością idzie też jakość. Jednak sama wizja euro z mechaniką dokładania kafelków w wydaniu legacy skusiła nas na tyle, że postanowiliśmy wziąć Moje Miasto do recenzji.
Podstawowe reguły zabawy są niemalże banalne – kafelki muszą sąsiadować, nie wolno zakrywać gór (nie mylić ze skałami!) i lasów (nie mylić z drzewami) ani „przecinać” jednym kafelkiem rzeki. Płytki dokładało się zgodnie z tym, co pokazała odkryta ze stosu karta. Każdy więc miał równe szanse, bo razem z Kasią musieliśmy dokładać takie same elementy. Zasady punktowania też są jasne i zrozumiałe. W trakcie partii zdobywa się punkty zwycięstwa, a ten kto wygra nagradzany jest później punktami rozwoju, dzięki którym po całej kampanii wyłania się zwycięzcę.
Kolejne reguły, sposoby na zdobywanie lub tracenie punków, nowe elementy i mechaniki dodawane są do zabawy wraz z kolejnymi epizodami i rozdziałami. Zaskoczyło mnie, jak sprawnie gra wprowadza te dodatkowe zasady! Stopniowo, bez zarzucania nagle całym workiem nowinek. Stopniowo więc prosta zabawa stawała się bardziej zaawansowana, pojawiały się jedne rozwiązania, znikały inne. Instrukcja dość dobrze wyjaśniała wszystkie zmiany, na problemy natknęliśmy się chyba ze 2-3 razy – raz obrazek przykładu nie był do końca jasny, raz użyto gdzieś liczby mnogiej zamiast pojedynczej (czy tam na odwrót), co wywołało naszą konsternację i zrodziło konieczność przejrzenia forum BGG. Gdybyście napotkali jakieś wątpliwości, to napiszcie na grupie Gry planszowe – pytania o zasady, postaramy się pomóc.
Zanim przejdę do opisu moich wrażeń z samej zabawy muszę napisać kilka słów o samym legacy, które można spotkać w Moim Mieście. To przede wszystkim dokładanie/odejmowanie elementów i korzystanie z naklejek. Teoretycznie można pewnie grać tak, by nie zużywać niczego całkowicie, ale wg mnie stosunek nakładu sił i pracy do efektu nie byłby satysfakcjonujący. Kupując Moje Miasto nastawcie się raczej, że kampanię przejdziecie raz przy trzech-czterech osobach albo dwa razy przy dwóch graczach. Tak jest! Elementy są przygotowane dla 4 osób, więc we dwoje można rozegrać dwa razy pełnoprawną kampanię, bez żadnego odklejania naklejek i innych zabiegów z zawartością. Tytuł oferuje też tryb pokampanijny na drugich stronach planszetek graczy (o nim trochę później).
Skoro technikalia mamy za sobą, to pora przejść do wrażeń. Bez owijania w bawełnę napiszę, że w Moje Miasto grało mi się bardzo dobrze. W grze wszystko bardzo przyjemnie się zazębiało, mechaniki miały sens, a zmiany zasad między rozdziałami sprawiały, że do zabawy nie wkradała się powtarzalność. Regularnie trzeba było zmieniać taktykę, by dostosować ją do nowych okoliczności. Wymagało to kombinowania, planowania czy – czasami – szczęścia, by na odkrytej karcie pojawił się ten element, na który się liczyło.
Poziom trudności całej kampanii określiłbym jako średnio zaawansowany. Nawet na początku – bez długiego planowania ruchów i po prostu zamulania – optymalne ułożenie wszystkich elementów było praktycznie niemożliwe. Stopniowo zmieniały się cele i zadania, a wraz z nimi poziom trudności. Co ciekawe, to niektóre zasady były łatwiejsze dla mnie, inne dla Kasi. Trochę zależy więc od indywidualnych preferencji graczy.
Moje Miasto jest grą rywalizacyjną, ale nie ma w niej interakcji. Każdy tworzy własne miasto, interesując się tylko tym, co dzieje się u niego. Ponadto nawet zasady mówią o jednoczesnym dokładaniu kafelków bez zaglądania do przeciwnika. Ma to sens o tyle, że niektóre zadania wymagają zrobienia czegoś szybciej niż inni, więc zerkanie do kogoś w trakcie dokładania mogłoby być nie fair. Natomiast bez problemu można zapuścić żurawia do konkurencji, gdy wszyscy już dołożą płytkę.
Zabawa wciąga. Instrukcja sugeruje granie po trzy epizody na raz (czyli rozdziałami), jednak na ogół po wyciągnięciu Mojego Miasta zatrzymywaliśmy się dopiero na dwóch rozdziałach, czyli sześciu epizodach. Tylko ostatnie partie graliśmy nieco wolniej, bo było czuć presję zbliżającego się końca.
Po kampanii, jak wspominałem, można kontynuować zabawę ze „sztywnymi” regułami, które odpowiadają stanowi zasad z pierwszej połowy kampanii. Nadal gra się ciekawie, Moje Miasto stanowi pewne wyzwanie, ale jednak kampania i zmieniające się terytorium wciąga o wiele bardziej. Nie odniosłem jednak wrażenia, by ten tryb został dodany na siłę, jako zapychacz. Planszówka jest na tyle dobra, że nawet w tym trybie będzie mogła zapewnić godziny przyjemnej zabawy.
Kasia:
Jeśli chodzi o stronę „fizyczną” – to wizualnie gra mi się podoba, zarówno jeśli chodzi o grafiki jak i jakość wykonania. Drobne zastrzeżenie mogę mieć jedynie do kart, które po kilkunastu partiach zaczynają się odrobinę zadzierać. Może to trochę śmieszne, ale fakt, że w trakcie zabawy miałam możliwość modyfikowania swojej planszetki (indywidualizowania jej) przez nanoszenie naklejek sprawiał mi też jakąś frajdę 😉
Moja pierwsza myśl, kiedy poznałam zasady Mojego Miasta: „to taki Patchwork legacy”. I po przejściu gry uważam, że ten opis może dawać jako takie wyobrażenie o rozgrywce. Początkowo obawiałam się, czy w trakcie grania będzie faktycznie czuć element rozwoju i zmiany, skoro mechanika jest w sumie nieskomplikowana. Czy uda się oddać, że miasto idzie do przodu. No i muszę przyznać, że tak. Gra rozwija się z czasem, i to zarówno pod kątem skomplikowania zasad i mózgożerności, jak i fabuły.
Przyznam, że na ostatnim etapie gra stała się naprawdę całkiem ciężka, a ja czułam jak lasuje mi się mózg, kiedy próbuję zoptymalizować swoje zagrania. Ciut bardziej dawała się też wtedy we znaki losowość, bo trzeba pamiętać, że dobieramy tu jedną kartę z narysowanym elementem i musimy go gdzieś umieścić (ponosząc karę czasem możemy z tego zrezygnować). Natomiast konieczność dokładania do już leżących elementów sprawia, że każda decyzja będzie miała swoje konsekwencje, bo na pewne pola może być nam trudniej dotrzeć lub trudniej będzie wpasować w pozostałe miejsce któryś z dostępnych kafli. Nie bójcie się jednak losowości, w całej rozgrywce (poza ewentualnie tą ostatnią partią, która była wymagająca) nie czułam, by decydowała ona o moich wynikach.
Czego się nie spodziewałam to, że kolejne modyfikacje reguł zabawy uzasadnione są fabularnie i wiążą się z wkraczaniem miasta na kolejne etapy. Trochę mniej da się uzasadnić, że każdorazowo nasze miasto trzeba zniszczyć i budować od nowa, ale gdzieś trzeba było pójść na kompromis, żeby dało się z tego zrobić sensowną planszówkę. A że zrobiono sensowną planszówkę, to nie mam wątpliwości. Sposób rozgrywki, kiedy każda kolejna partia jest nowością i jakimś zaskoczeniem i wyzwaniem, a jednocześnie czas jednej rozgrywki jest stosunkowo krótki sprawia, że chce się grać jeszcze raz i jeszcze raz…
Złego słowa nie powiem też o trybie pokampanijnym. Po przejściu całej fabuły nadal mamy bardzo przyjemną rodzinną planszówkę, o nieprzekombinowanych zasadach, dającą sporo radochy z zabawy.
Ocena Wiktora: 9/10
Ocena Kasi: 8,5/10
Ocena:
Wiktor:
Moje Miasto łączy w sobie prostotę zasad, ciekawe wyzwanie, bardzo udaną implementację legacy i dużą frajdę oraz satysfakcję płynące z zabawy. Świetnie działa we dwoje, umożliwia w tym trybie dwukrotne rozegranie kampanii, późniejszą zabawę na drugiej stronie planszetek… Nic tylko grać! Moje Miasto sprawiło, że Reiner Knizia ma u mnie kredyt zaufania, bo dawno nie trafiłem na planszówkę, która wciągnęłaby mnie aż tak, jak jego dzieło. W te chłodne wieczory gorąco polecam!
Kasia:
Czas płynął mi przy Moim Mieście bardzo przyjemnie, a ze względu na swoją zmienność, ale także przystępne reguły i szybkość, zabawa była wciągająca. Uważam, że Reiner Knizia wykonał kawał dobrej roboty, bo gra prezentuje się dobrze pod każdym względem – tak wizualnie jak i mechanicznie. I mimo tego, że mamy do czynienia z grą kafelkową w stylu Rosenberga, to jest tu także podłoże fabularne, co dodatkowo cieszy.
Cechy:
- tryb legacy, który można rozegrać dwukrotnie we dwoje / raz we troje lub czworo
- możliwość grania po przejściu kampanii
Plusy:
- bardzo wciąga!
- świetne wykorzystanie mechaniki legacy
- bardzo dobra gra kafelkowa!
- estetyczne grafiki
- proste zasady
- warstwa fabularna
- zmienność gry
Minusy:
- „zużywalność” w trybie legacy
Grę przekazało nam wydawnictwo:
8 komentarzy
Marcin
Naklejki widać np. 2:46:50 pod linkiem https://youtube.com/watch?v=WfG-KTtCisY&feature=share . No chyba że są dwie takie kartki ale widać tam 3 naklejki kamieni (1 już wzięta do naklejenia) i 4 naklejki drzew a reszta to studnie.
Wiktor (Planszówki we dwoje)
Polskie wydania ma w takim razie więcej naklejek: https://ibb.co/QvCw2jB
Marcin
Aha :p To dobrze wiedzieć 😉 Dzięki za informację i za recenzję! Gra zamówiona 🙂
Marcin C
Czy rzeczywiście można grać dwukrotnie przy 2 graczach? Wydaje mi się że na gameplayach w pierwszej kopercie są tylko 3 naklejki skał dla wygranego…
Wiktor (Planszówki we dwoje)
Zajrzałem do koperty, zostały nam 3 naklejki skał. Przejrzałem dwa gameplaye, ale nie pokazali na nich naklejek (żeby porównać kartkę do naszej). Jak masz linka, to podrzuć, sprawdzę.
Bea
Piszecie: „po przejściu całej fabuły”.
Co tutaj stanowi fabułę?
Wiktor (Planszówki we dwoje)
Trochę taki synonim dla „kampanii”, żeby ciągle nie powtarzać „po kampanii” 😉
Ale każdy epizod ma krótką wstawkę fabularną, opisującą co się dzieje z miastem (np. w pierwszym rozdziale coś w stylu, że dotarliśmy do miejsca, w którym można założyć osadę, musimy zacząć budowę obok źródła wody). Ogólnie przez całą kampanię rozwija się to samo miasto, więc jakaś tam namiastka fabuły jest odczuwalna. Nic wielkiego, ale dzięki temu miałem wrażenie ciągłości i sensu robienia tego, co robiłem.
Marcin
https://youtube.com/watch?v=WfG-KTtCisY&feature=share np . 2:46:50 i wczesniej