recenzje planszówek,  wszystkie

Dominant Species – recenzja

https://www.planszowkiwedwoje.pl/2018/09/dominant-species-recenzja.html

Dominant Species to gra, która intrygowała nas od dawna. Dość skromny wygląd, wysoka ciężkość wg BGG i znakomite opinie graczy kusiły, by w końcu wcielić się w gromadę zwierząt i spróbować swoich sił w rywalizacji o to, który gatunek będzie tym dominującym.

Wiek: 14+
Liczba graczy: 2-6
Czas gry: 120-240 minut
Wydawca: GMT Games
Tematyka:gromady zwierząt, epoka lodowa
Główna mechanika: rozmieszczanie robotników
BGG: Dominant Species

Grę przekazało nam wydawnictwo GMT Games.

Wygląd i wykonanie:

Wiktor:

Dominant Species jest jedną z tych gier, które na żywo wyglądają trochę lepiej niż na grafikach i zdjęciach w sieci. Solidne pudełko z nieco oldskulową ilustracją kryje w sobie porządne karty, trochę kafelków, uparcie odstającą od stołu planszę i masę drewnianych znaczników. Znaczy się będzie sucho. Graficznie Dominant Species mogłoby wyglądać lepiej, jednak kafelki terenów są całkiem w porządku, in minus wyróżnia się jedynie plansza. Rozumiem lodowcową ilustrację, ale tekstury mogłyby być jakieś takie nowocześniejsze. Całość prezentuje się natomiast solidnie, nawet przez chwilę nie myślałem o koszulkach na karty, chociaż przez myśl przeszło mi zalaminowanie planszetek graczy. Nie wszystkie drewniane znaczniki są idealne (jakieś cylindry mają niewielkie pęknięcia bądź uszczerbki), jednak całość wpasowuje się w przyzwoity stan, który nie przeszkadza mi podczas partii.

Kasia:

Okładka Dominant Species wygląda nieco lepiej niż komponenty, które można znaleźć wewnątrz pudełka. I choć wizualnie nie jest ona porywająca, to pozostałe elementy są już wyraźnie zaprojektowane z uwzględnieniem przede wszystkim użyteczności, a nie wyglądu. Po rozłożeniu gra wygląda na pozycję mającą przynajmniej kilkanaście lat (choć w rzeczywistości ma ich tylko 8).

Gry GMT mają zwykle jedną wspólną przypadłość – planszę, która nie chce leżeć płasko na stole. Dominant Species potwierdza tę regułę, co jest nieco uciążliwe na początku każdej partii. Poza tym wizualnie ten kluczowy element gry również nieco zawodzi. Osobliwa tekstura i bardzo prosta stylistyka, bez żadnych ozdobników. Co trzeba jej jednak oddać to czytelność – tak jak i pozostałe komponenty (choćby drewienka w wyrazistych kolorach), nie sprawiają one problemów podczas partii.

Zdecydowanie najlepiej prezentują się karty – jako jedyne ozdobione naprawdę ciekawymi grafikami. No może niewiele odstają od nich także duże kafle terenu, które również wyglądają całkiem fajnie.

Ocena Wiktora: 5,5/10

Ocena Kasi: 6/10

Zasady i instrukcja:

Wiktor:

Dominant Species łączy w sobie dwie główne mechaniki: rozmieszczanie robotników (w tym przypadku drewnianych cylindrów) oraz kontrolę obszarów. O przebiegu całej rundy decydują zajęte przez graczy akcje, które zawsze rozpatrywane są w tej samej kolejności (od góry do dołu planszy). Pozwalają one na zdobywanie nowych znaczników pożywienia (decydujących o tym, jaką siłę zwierzęta mają na danych polach), dokładanie tych znaczników na planszę (czasami zamiast zdobywać kolejny żeton bardziej opłaca się położyć go w odpowiednim miejscu mapy, co da większe korzyści), chronienie się przed negatywnymi efektami, przeprowadzanie zlodowacenia, wystawienie nowych kostek zwierząt na planszę, zjadanie znaczników przeciwników, ruch… Jest tego całkiem sporo, nie będę się więc rozpisywał ze szczegółami nad każdą akcją.

W skrótowym opisie musi wystarczyć Wam informacja, że najważniejszym elementem na planszy jest odpowiednie ułożenie swoich kostek tak, by sąsiadowały z jak największą liczbą pożywienia, które zjada Wasza gromada zwierząt. Po co to wszystko? Po to, by zdobywać punkty z ostatniej akcji, czyli dominacji. Pozwala ona wybrać kafelek i zapunktować graczom, którzy mają na nim swoje znaczniki (standardowo: najwięcej znaczników da najwięcej puntów). Następnie osoba dominująca na danym polu (czyli taka, która ma tam najwięcej pożywienia) dobiera jedną z kart i rozpatruje jej efekt. Niemal zawsze opłaca się punktować te kafelki, na których ma się najwięcej znaczników oraz stożek dominacji, co zapewni też możliwość wybrania i zagrania karty. Rywalizacja toczy się do momentu, w którym skończy się talia kart – wówczas dogrywa się ostatnią rundę i podlicza punkty (poza standardowym sprawdzaniem dominacji, na koniec partii jeszcze raz liczy się przewagę na wszystkich kafelkach i przyznaje bonus za liczbę zdominowanych płytek). To z grubsza tyle, chociaż poświęcę jeszcze kilka zdań na opis obliczania dominacji, bo to niezwykle ważny mechanizm Dominant Species. By określić dominację należy policzyć znajdujące się na kafelku (z przynajmniej jedną swoją kostką) żetony pożywienia i pomnożyć je przez te posiadane na swojej planszetce. Osoba uzyskująca najwyższy wynik dominuje na danej płytce. Przykładowo: na kafelku leżą trzy wody i jedno słońce. Na mojej planszetce mam dwa znaczniki słońca i jeden wody, więc: 3 x 1 (woda) daje 4; 1 x 2 (słońce) daje 2, co w sumie oznacza, że na danym kafelku mam 6 „mocy” (4 + 2). Jeśli to najwyższy wynik spośród obecnych tam graczy – ustawiam swój stożek dominacji.

Początkowo obawiałem się, że na ciężar zabawy (4.03/5 wg BGG) wpływają średnio klarowne zasady i jakiś zagmatwany przebieg rundy. W komentarzach (na grupie albo fanpage’u) zostałem poinformowany, że instrukcja jest napisana świetnie i… muszę się z tym zgodzić. Reguły Dominant Species są przystępne, akcje raczej nieskomplikowane (chociaż od czasu do czasu w pierwszych partiach zaglądałem do instrukcji), a wytłumaczenie wszystkiego nowym graczom nie jest zbyt czasochłonne i karkołomne. Każda planszetka ma też wypisane wszystkie dostępne akcje, co pozwala szybko przypomnieć sobie, jakie możliwości oferują (chociaż korzysta się z tego raczej tylko w pierwszych partiach). Mimo wszystko nie polecam tego tytułu początkującym – o powodach przeczytacie we fragmencie z rozgrywką.

Kasia:

Jak na grę o sporej jednak wadze rozgrywki Dominant Species ma stosunkowo przystępne zasady. Mechanika opiera się na wysyłaniu swoich pionków na akcje, w związku z tym opanowanie działania tych ostatnich pozwala przystąpić do zabawy. Rzeczą, której zrozumienie sprawia nowym graczom największy problem jest
chyba niezależność dominacji od liczebności danej gromady. Fajnie natomiast, że na planszy znalazło się sporo oznaczeń pomocnych w trakcie partii (jak np. łańcuch pokarmowy czy tabela punktacji).

W trakcie gry każdy ma do dyspozycji obszerną planszetkę z wyszczególnionymi i opisanymi możliwymi do wykonania akcjami. Jest ona bardzo pomocna, zwłaszcza podczas kilku pierwszych partii. Biorąc pod uwagę, że gra dostępna jest tylko w języku angielskim, to osoby przeciętnie władające tym językiem powinny poradzić sobie bez żadnych dodatkowych pomocy. Gracze nieznający angielskiego mogą potrzebować przetłumaczonych planszetek, ewentualnie mogą dopytywać się w trakcie partii. Na szczęście nie ma tu żadnych niejawnych informacji, więc wszystko można tłumaczyć na forum.

Ocena Wiktora: 8/10

Ocena Kasi: 8/10

Rozgrywka:

Wiktor:

Dominant Species jest ciężką i wymagającą grą. Każda partia oznaczała dla mnie wzmożony wysiłek psychiczny, a po rozgrywce musiałem przez chwilę odsapnąć przy czymś zdecydowanie lżejszym i wymagającym mniej myślenia. Jako że lubię zaawansowane planszówki, to jest to dla mnie zaletą, chociaż też sprawia, że nie na każdym spotkaniu będę miał ochotę na rywalizację o dominację nad zwierzęcym światem.

W sieci można spotkać opinie twierdzące, że Dominant Species jest grą pozbawioną losowości. Nie jest to prawdą, bo nie wszystko tutaj można z góry przewidzieć i wyliczyć. Przed każdą rundą gry uzupełnia się żetonami pożywienia pola akcji, które pozwalają na ich dokładanie, zbieranie albo zmuszają do ich odrzucania. Wówczas wykłada się też pięć kart dominacji. Może się wydawać, że to niewiele, jednak losowo dobierane z woreczka żetony mają duże znaczenie i niekiedy potrafią nadać rytm całej rozgrywce. Jest to szczególnie widoczne w partiach, w których rozpoczyna się z przypadkowym ułożeniem początkowego pożywienia na kafelkach. Tak więc rozgrywka toczy się z pełną wiedzą o tym, co jest na stole,
jednak nigdy nie ma pewności co pojawi się na nim w następnych rundach. Dzięki temu Dominant Species wymaga nie tylko planowania strategicznego, ale też dynamicznego reagowania na sytuację, niekiedy modyfikowania swoich planów tak, by przetrwać niekorzystne dla naszych gromad warunki. Podoba mi się, że pula kart dominacji jest ograniczona, bo grając którąś już partię wiadomo czego można się spodziewać. Poziom losowości w tym tytule jest wg mnie zauważalny, ale dobrze dostosowany do całej mechaniki. Rozwiązanie to trzyma w napięciu, niekiedy krzyżuje plany, ale też zmusza do ciągłego kombinowania i liczenia co zrobić, by nasze gatunki przetrwały i wyszły zwycięsko z dziejowej zawieruchy.

Bardzo ważnym elementem Dominant Species jest interakcja. Jeśli liczyliście na suchara, w którym każdy sobie rzepkę skrobie, to źle trafiliście. Praktycznie wszystko kręci się tutaj wokół rywalizacji o dominację, najlepsze kafelki, mogącą zapewnić sporo punktów tundrę, no i o pola akcji, szczególnie te ulokowane najniżej, pozwalające zgarniać karty. Sprawia to, że Dominant Species budzi ogromne emocje. Niekiedy pozytywne, niekiedy negatywne, gdy jeden (czasem nawet przypadkowy) ruch przeciwnika niweczy cały misternie tkany plan. Bywały takie momenty, w których miałem ochotę wywrócić stół i zarzucić granie w tę planszówkę. Paradoksalnie uważam to za zaletę tytułu. Lubię, gdy planszówka wyzwala silne emocje, angażuje i sprawia, że poświęcam jej całą uwagę. Dominant Species pod tym kątem spisuje się doskonale.

Wspomniane dwie cechy gry – losowość i interakcja – w naturalny sposób wpływają na regrywalność tytułu. Wpływają oczywiście pozytywnie, bo planszówka od GMT jest grą, do której można wracać wielokrotnie, za każdym razem bawiąc się równie dobrze. Gdy początkowy układ planszy trochę się znudzi można sięgnąć po ten losowy, może mniej uczciwy, ale na pewno ciekawy i odświeżający zabawę. Miłym drobiazgiem są zdolności specjalne konkretnych gromad. To zawsze jakaś jedna dodatkowa akcja, niby niewielka, która jednak w znaczny sposób wpływa na postrzeganie całej rozgrywki. Zagrania, które byłyby średnio opłacalne w przypadku jednych zwierząt okazują się świetnymi ruchami, gdy gra się inną frakcją. Rozwiązano to elegancko i bardzo sprawnie, brawo.

W tej beczce miodu i wspaniałości jest też łyżka dziegciu. Chodzi o skalowanie się Dominant Species, które nie zawsze jest idealne. Najlepiej grało mi się w składzie czteroosobowym, kiedy to odczuwalna była rywalizacja o pola akcji, a na kafelkach działo się bardzo dużo. Trzeba było liczyć się z jakimiś nieprzewidywalnymi zagraniami, niekiedy uśmiechać się do szczęścia, by trochę pomogło, jeszcze innym razem kierować swoje względy do współgraczy, by zachowali się tak, jak chcemy. W mniejszym gronie również bawiłem się bardzo dobrze (o partiach dwu- i trzyosobowych niżej, przy rozgrywce we dwoje), tytuł stawał się nieco bardziej strategiczny (większa dostępność akcji), mniej taktyczny. Gorsze wrażenia wywołały we mnie partie w gronie zbliżającym się do górnej graniczy liczby graczy. Przede wszystkim zacząłem dostrzegać ogromną konkurencję o akcję inicjatywy, która tworzyła niekiedy niemożliwe do rozwiązania dylematy: czy jako ostatnia osoba mam zająć akcję inicjatywy rezygnując z możliwości wykonania dominacji… Tak źle i tak niedobrze, tym bardziej, że przy 5-6 graczach praktycznie każdy zaklepywał na początku ostatnią akcję, która pozwalała punktować i zdobywać potężne nieraz karty. Przy maksymalnej liczbie graczy bywa już tak, że ostatnia osoba pozbawiana jest tego dylematu, bo w swojej kolejce nie ma już dostępnych pól dominacji. Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że im więcej osób przy stole, tym dłuższe partie, to czterech graczy wydaje mi się liczbą optymalną. Raczej nie wrócę do Dominant Species w większym gronie.

Wspominałem już o ciężkości gry i mam nadzieję, że widzicie już z czego ona wynika. Pewna nieprzewidywalność połączona z interakcja tworzy wybuchową mieszankę, przy której należy ostrożnie planować każdy ruch. Tak banalna akcja, jaką jest poruszanie gatunkami zajmowała mi niekiedy nawet kilka minut, gdy starałem się przewidywać rozwój wypadków. Dużą uwagę trzeba też poświęcać dominacji, która potrafi zmieniać się z akcji na akcję. Reguły mówią, że trzeba na to uważać, bo zmiany nie dokonują się automatycznie (ktoś musi taką zmianę zauważyć i zadeklarować). Krótko mówiąc czacha dymi!

Mimo rozegrania sporej już liczby partii (z których większość wygrałem) nie mogę powiedzieć, bym dostrzegał jakąś prawidłowość albo jedną strategię, którą opłaca się stosować. Jasne, zawsze warto zajmować wysoko punktujące kafelki, walczyć o dominację i zgarniać karty, a na koniec być wszędzie tam, gdzie się da, no ale… o tym jest ta gra. Nie wykształciłem tutaj takich odruchów, jak w niektórych innych grach, że zaczynam partię od danych akcji, zawsze staram się zająć jakieś konkretne pole itd.

Kasia:

Nie wiedząc jeszcze zbyt wiele o tej grze wyobrażałam sobie, że Dominant Species jest planszówką pozbawioną zupełnie losowości oraz bezpośredniej interakcji. Tak przynajmniej zdawał się sugerować jej suchy wygląd. Rzeczywistość okazała się jednak dość mocno różnić od moich przypuszczeń.

Lekkim zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że w tak ciężkim tytule, o bardzo dużej głębi strategicznej, wymagającym naprawdę sporego skupienia, jest też całkiem przyzwoita dawka losowości. Pojawiające się w nieprzewidywalny sposób zasoby wpływają niejednokrotnie na opłacalność poszczególnych akcji i tym samym zmuszają do podejmowania za każdym razem nieco innych decyzji. Podobnie sprawa wygląda w przypadku kart, które mogą stanowić mniej lub bardziej smakowity kąsek, zależnie od aktualnych okoliczności.

Jeszcze większy szok przeżyłam jednak kiedy odkryłam jak dużo jest tu negatywnej interakcji. Tytuł nie kłamie – to prawdziwa walka o dominację, z wykorzystaniem przeróżnych metod pognębiania rywali. Można bezpośrednio niszczyć wrogie gatunki lub pozbawiać je pożywienia i skazywać na zagładę. Można też po prostu postawić na własny niepowstrzymany rozwój. Rywalizacja toczy się nie tylko na planszy ale też na samych polach akcji. Nawet tu konkurencja potrafi być bardzo zaciekła. To wszystko sprawia, że Dominant Species jest grą bardzo emocjonującą i mimo, że summa summarum wygrywa posiadacz największej liczby punktów, to napięcie nie opada aż do ostatnich chwil.

Pomimo tego, że poszczególne gromady nie różnią się znacząco między sobą, a w każdej partii biorą udział te same karty, to regrywalność tego tytułu jest ogromna. Przede wszystkim sytuacja na planszy jest na tyle zmienna i nieprzewidywalna, że gra za każdym razem stanowi unikalne wyzwanie. Jest sporo sposobów na punktowanie, więc możliwych jest wiele odmiennych ścieżek do zwycięstwa, a ich odkrywanie za każdym razem było dla mnie przyjemne i satysfakcjonujące.

Skalowanie – ze względu  na to, że podczas rozgrywki ważną rolę pełni kolejność, która w dodatku nie zmienia się automatycznie, to uważam, że gra najlepiej wypada w trzy lub cztery osoby. W większym gronie duża liczba akcji, którą trzeba wydać, by zbliżyć się do pierwszej pozycji i jednocześnie duża konkurencja w tym zakresie sprawiają, że ostatni gracz ma wyraźnie trudniej. Drugą rzeczą jest spory czas oczekiwania na swoją kolej. Konieczność przemyślenia wielu zmiennych sprawia, że nieraz można na dłuższą chwilę „zawiesić się” nad planszą. Tym bardziej więc chętnie siadam do DS w nieco mniejszym gronie.

Ocena Wiktora: 9/10

Ocena Kasi: 9/10

Gra we dwoje:

Wiktor:

Zanim opiszę wrażenia z klasycznych partii we dwoje, to poświęcę ze dwa zdania na opisanie wariantu, który przewiduje instrukcja (dla dwóch i trzech osób). Aby zagęścić bardziej planszę pozwala on na kontrolowanie dwóch (we troje) albo trzech (we dwoje) gromad zwierząt. Muszę przyznać, że to rozwiązanie dla hardcorowców, które okazało się zbyt dużym wyzwaniem. Dominant Species jest dla mnie tytułem ciężkim, gdy mam kontrolować jedną gromadę zwierzaków, co dopiero kilka. Pewnie tryb ten znajdzie swoich fanów, ale mnie nie przekonał.

Dobrze grało mi się natomiast klasycznie, gdy każde z nas prowadziło jednego zwierzaka. Ciężar partii przesuwał się w stronę strategii, która dominowała nad taktyką, bo dostęp do akcji był dość swobodny. Rywalizacja też nabierała nieco innego charakteru, bo można było atakować tylko jedną osobę. Nieco słabiej wypadały niektóre karty, chociaż nie aż tak, byśmy z nich nie korzystali (np. przy większej liczbie graczy łatwiej zgarnąć punkty z niektórych). Przebieg partii zależał już od naszego stylu gry, ale każda była inna. Raz szybko zapełnialiśmy mapę wędrując i dokładając nowe kafelki, innym razem nasze zwierzęta brutalnie walczyły o kilka kafelków. Pod tym kątem partie dwuosobowe wypadają bardzo dobrze.

Tryb we dwoje miał jedną rzecz, która mi doskwierała: trudno było dogonić lidera. W większym gronie zawsze można było zmówić się, by trochę utemperować osobę, która zdobywała zbyt wiele punktów, tutaj było o to trudno. Gdy jednej osobie sprzyjało szczęście (np. poprzez odpowiedni układ żetonów na planszy i polach akcji), to druga musiała mocno walczyć o odrobienie strat, co nie zawsze się udawało. Z tego względu wolę Dominant Species w wariancie od trzech graczy.

Kasia:

Dominant Species był dla mnie niemal tak samo ciekawy i satysfakcjonujący we dwoje jak i w większym gronie. O dziwo na planszy nie było za luźno, a dzięki większej liczbie pionków konkurencja o pola akcji nadal była widoczna. Rozgrywka stała się też oczywiście nieco bardziej dynamiczna. W zasadzie lekko dawało mi się we znaki jedynie słabsze działanie niektórych kart, ale i tak bawiłam się bardzo fajnie. Jeśli jednak dla kogoś wariant dwuosobowy stanowiłby zbyt małe wyzwanie, to zawsze można sobie rozgrywkę utrudnić prowadząc dwie gromady. Ja jednak zupełnie nie czułam takiej potrzeby. Dominant Species jest grą na tyle złożoną i wymagającą, że utrudnianie
sobie jej jeszcze dodatkowo przez prowadzenie dwóch gromad jednocześnie
jest ponad moje siły. Mam wrażenie, że gra zamienia się wtedy w arkusz
kalkulacyjny. Dużo większą trudność sprawia w takim układzie przede
wszystkim konieczność przeliczania opłacalności akcji z perspektywy
poszczególnych gromad, a także ich rozgraniczania (czasem się zwyczajnie
mylą). Cieszę się więc, że jest to tylko wariant rozgrywki, z którego
nie trzeba korzystać.

Ocena Wiktora: 7/10

Ocena Kasi: 8/10

Klimat i tematyka:

Wiktor:

Hmm… Trudna sprawa. Dominant Species wygląda jak suche euro i w przeważającej mierze polega na liczeniu kostek oraz znaczników pożywienia. W tym nie ma klimatu. Natomiast widać, że przyłożono się do warstwy tematycznej, bo akcje mają sens, działanie kart odpowiada ich nazwom i ilustracjom, a gromady zwierząt mają całkiem pasujące cechy charakterystyczne (pająki mogą atakować bez znacznika akcji, ptaki poruszają się o dwa pola, owady rozmnażają szybciej itd.). W tej kategorii daję więc dość neutralną piątkę.

Kasia:

Dominant Species wygląda na grę kompletnie suchą i pozbawioną klimatu. Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że sporo uwagi poświęcono nadaniu tematycznego sensu akcjom oraz kartom specjalnym. Jest to dla mnie szczególnie cenne, ze względu na przyrodniczy temat gry. Takie pojęcia jak specjacja, bioróżnorodność czy nisza ekologiczna niezbyt często pojawiają się w planszówkach. Nadają one tej grze dodatkowy walor edukacyjny, gdyż planszówka może dzięki nim stać się pretekstem do zgłębienia zagadnień ewolucji czy ekologii. Z drugiej strony, jeśli ktoś nie jest zainteresowany tego typu sprawami, to może do Dominanta podchodzić też wyłącznie mechanicznie. W trakcie partii  i tak ta strona gry przeważa. Czuć przede wszystkim presję wynikającą z rywalizacji, a bardzo prosta szata graficzna spycha temat na boczne tory, pozostawiając rozkoszowanie się nim prawdziwym zapaleńcom.

Ocena Wiktora: 5/10

Ocena Kasi: 6,5/10

Podsumowanie:

Wiktor:

Dominant Species jest taką grą, na jaką wygląda: ciężką, wymagającą i suchą. Jest też pozycją regrywalną, angażującą i, tutaj zaskoczenie, pełną interakcji. Proste reguły sprawiają, że całą uwagę można poświęcić na rywalizację, planowanie ruchów, reagowanie na to, co dzieje się na planszy. To świetne euro, któremu niewiele mogę zarzucić. Pod kątem przyjemności płynącej z zabawy stawiam ten tytuł bardzo wysoko, chociaż czasami zdarzało mi się przy nim nieźle wkurzyć. Taki już urok emocjonujących gier, z perspektywy czasu uważam to tylko za zaletę. W Dominant Species nie podobało mi się skalowanie powyżej czterech osób (w piątkę było jeszcze nawet okej, ale to wg mnie górna granica), trochę gorzej wypadał też tryb dwuosobowy, w którym partie mogły ułożyć się tak, że trudno było dogonić lidera. Wszystko inne to klasa sama w sobie!

Kasia:

Dominant Species to planszówka, w której pozory potrafią mocno zmylić. Z jednej strony nieciekawa wizualnie i pozornie sucha gra okazuje się pozycją emocjonującą, o dużej interakcji i interesującym temacie, umiejętnie wplecionym w  mechanikę. Jest to jednocześnie wymagająca, ale i bardzo satysfakcjonująca gra. Umiejętnie przygotowane pomoce ułatwiają wdrożenie się w zasady i nawet obcojęzyczność tego tytułu nie powinna stanowić tu większego problemu. Także sama rozgrywka nie pozostawia wiele do życzenia. Nieco doskwierać może jedynie downtime w większym gronie. Bardzo dobra jest natomiast regrywalność oraz wrażenia z partii dwuosobowych.

Ocena:

Wiktor:

Dominant Species jest świetną grą, którą z czystym sumieniem polecam miłośnikom cięższych tytułów. Przygotujcie się tylko na losowość, która potrafi pokrzyżować szyki i wymusić zmianę planów oraz wszechobecną interakcję. Jeśli lubicie pasjanse, w których przeciwnicy nie mają znaczenia, to źle trafiliście. Natomiast fanom rywalizacji, emocji i liczenia Dominant powinien się spodobać. Ze względu na dość długi czas jednej partii (około 3 godzin)  i duży ciężar zabawy nie będę wracał do tej gry co tydzień, jednak warto mieć ją w kolekcji!

Kasia:

Przyznam, że kiedy widywałam Dominant Species na zdjęciach, to ze względu na niesamowicie suchy i nieklimatyczny wygląd nie miałam w ogóle ochoty go wypróbować. Okazało się, że warto było się przełamać. Uważam, że to jedna z ciekawszych pozycji, które poznałam w tym roku, nie dziwię się więc już licznym zachwytom nad nią. To takie brzydkie kaczątko, które okazuje się wcale pięknym łabędziem.

  • Dla kogo?

Dla: zaawansowanych; fanów strategicznych gier z interakcją; miłośników tematów przyrodniczych; lubiących rywalizację i ciężkie, długie gry

Przypomina nam: Ewolucja(tematycznie)

Plusy:

  • porządne wykonanie
  • duża regrywalność
  • budzi ogromne emocje
  • daje sporo możliwości
  • przystępne zasady
  • dobrze działa we dwoje [K.]

Minusy:

  • niezachęcający wygląd
  • słabiej wypada w największym gronie (5-6 osób)

Grę przekazało nam wydawnictwo GMT Games. Dziękujemy!

https://www.gmtgames.com/

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.