Copernicon 2019 – relacja
13-15 września w Toruniu odbyła się kolejna edycja
Coperniconu. Nigdy jeszcze nie gościliśmy na tym konwencie, mimo że
cztery lata temu w czasie trwania imprezy
spędzaliśmy krótki urlop właśnie w stolicy piernika. Tym razem jednak
skusiliśmy się głównie ze względu na gry RPG, które na miejscu miały
mieć mocną reprezentację. Oczywiście mam na myśli Dungeons &
Dragons, bo to (na razie) jedyny system, w którym gramy. W tekście
standardowo opis punktów programu, które odwiedziliśmy, kilka słów na
temat organizacji całej imprezy, planszówek i ogólnych wrażeń z
Coperniconu.
Piątek
Po
ekspresowym rozlokowaniu się w hotelu ruszyliśmy po akredytacje. Ze
względu na nieubłaganie goniący nas czas złapaliśmy Bolta i po kilku
minutach byliśmy na miejscu. Wejściówki medialne rozdawane były przy
osobnym stanowisku, bez problemów odebraliśmy identyfikatory i… tuż
przed budynkiem spostrzegłem, że przez pomyłkę dostaliśmy te dla twórców
programu. Szybki powrót do stanowiska i wyszliśmy już z właściwymi,
wyposażeni też w książeczkę z mapkami, która kilka razy się przydała.
Nie tracąc czasu udaliśmy się do budynku liceum, w którym mieściły się
atrakcje dotyczące RPG-ów. W Toruniu byliśmy około 16:45, a do sali z
wystąpieniem Rebela dotarliśmy przed 18, więc poszło nam całkiem nieźle.
18:00 – Panel polskiego wydawcy Dungeons & Dragons
Pierwszy
punkt programu, na którym się pojawiliśmy. Podczas spotkania Maciej
Jesionowski z Rebela zaprezentował plany wydawnicze dotyczące systemu, z
których największe emocje wśród zebranych fanów RPG-ów wzbudziła
zapowiedź – Dungeons & Dragons Baldur’s Gate: Descent Into
Avernus. To ukazująca się właśnie na Zachodzie przygoda, będąca
jednocześnie prequelem do nadchodzącej trzeciej części gry komputerowej
Baldurs Gate. Ponad 250 stron książki umożliwia zabawę postaciom od 1 do
13 poziomu. U nas DIA pojawi się w 4 kwartale 2020 (jeśli wszystko
potoczy się zgodnie z planami wydawcy).
Poza
planami Maciej przytoczył kilka anegdotek o tym, jak wygląda
załatwianie różnych rzeczy z Wizardsami – łatwo nie jest. Z inicjatywy
polskiego wydawcy powstała nawet nieformalna grupa wsparcia, dzięki
której mniejsze firmy, zajmujące się DnD w krajach nieanglojęzycznych, mają trochę większą siłę przebicia. Niektórzy z was kojarzą może smycze z
logo Dungeons & Dragons (czarna smycz z czerwonym logo) – jak się
okazuje proces ich akceptacji przez oryginalnego wydawcę też trwał
swoje, a zrobienie gadżetu inni wydawcy przyjęli ze sporym zdumieniem
(że udało się zrobić coś TAK BARDZO fajnego).
W sali,
w której odbywała się prelekcja, tuż przy wejściu stał niewielki stolik
z wydanymi po polsku podręcznikami oraz tym, co ma jeszcze się ukazać
(m.in. karty czarów, Podręcznik Mistrza Podziemi, Sword Coast
Adventures). Zaszedłem tam przed innym punktem programu i spotkałem
chłopaka zainteresowanego D&D, który nigdy wcześniej nie grał w
RPG-i. Polecano mu właśnie Zestaw Startowy (Rebelowi udało się
przyoszczędzić kilkadziesiąt sztuk starterów specjalnie na Copernicon),
więc dorzuciłem do polecania swoje 3 grosze z perspektywy kogoś, kto
również wcześniej nie grał w RPG-i. Takich osób było zresztą więcej,
nawet w games roomie stał stolik z materiałami, przy którym można było
zapisać się na jedną z licznych sesji DnD rozgrywanych podczas konwentu.
19:00 – Filmowe prowadzenie gier fabularnych
Prelekcja
bardzo cenna dla nowego mistrza gry, jakim jestem. Prowadzący, Konrad
„Harry” Mrozik, opowiadał o tym, jak nadać swoim opisom (i tym samym
sesjom) filmowego charakteru, jak opowiadać, by gracze mogli sobie to
łatwiej wyobrazić, a narracja ich zaciekawiła. Jak tego dokonać? Musicie
pojawić się na prelekcji Harry’ego i dowiedzieć tego sami 😉 Była mowa o
wielu różnych zabiegach od kadrowania (opisywania konkretnych elementów
dziejącej się sceny) poprzez metafory, niedopowiedzenia (czyli
pokazywanie wydarzeń tak, by było wiadomo co się stało bez ich
bezpośredniego opisu)… Aż żałuję, że nie robiłem notatek, bo teraz
muszę odtwarzać wszystko z pamięci swojej i Kasi.
20:00 – Horror i fantastyka: na zawsze razem
Po
szybkiej gonitwie (prelekcja o prowadzeniu skończyła się jakoś ok.
19:50, do budynku, w którym odbywała się ta horrorowa Marcina
Podlewskiego mieliśmy jakieś 15 minut na pieszo, do tego trochę staliśmy
na przejściu dla pieszych) udało się dotrzeć na miejsce z lekkim tylko
spóźnieniem. Marcin Podlewski – autor Głębi i Księgi Zepsucia –
opowiadał na niej o motywach horroru w fantastyce, głównie podając i
krótko opisując przykłady filmów oraz książek. Zachęcał też do bliższego
zapoznania się z weird fiction, które możecie kojarzyć np. z prac Lovecrafta.
21:00 – Midnight Club Fireshow
Na
Rynku miał odbyć się pokaz zabawy z ogniem, a skoro i tak mieliśmy iść
zjeść jeszcze późną kolację, to postanowiliśmy połączyć przyjemne z
przyjemnym. Występującym nie można odmówić chęci i zaangażowania, jednak
cały występ nas nie porwał. Choreografia wydawała się dość rwana, widać
było, że to raczej kilka osobnych scenek, niż jeden, spójny pokaz.
Artystom zabrakło chyba kilku prób, bo o ile wypadnięcie rekwizytu może
się zdarzyć, to też raz czy dwa ognień mignął niebezpiecznie blisko
głowy kogoś z występujących (ewidentnie nieplanowanie). Największe
wrażenie robiły fragmenty z wełną metalową, która efektownie strzelała
iskrami. Widziałem już w sieci zdjęcia z występu i te wyglądają naprawdę
dobrze, jednak ciekawe uchwycone momenty nie oddają całości. Gdybym
cofnął się w czasie, to drugi raz nie spędziłbym tam kilkudziesięciu
minut (spektakl miał obsuwę, zamiast o 21 zaczął się jakoś 20-30 minut
później).
Sobota
Po
piątkowym szaleństwie i bieganiu po centrum Torunia, sobotę zaczęliśmy
wolniej. Udało nam się zdążyć na paradę cosplayerów ruszającą spod Dworu
Artusa na Rynek Nowomiejski, na który i tak się wybieraliśmy, bo to tam
mieściły się stoiska wystawców. Barwny tłum sprawnie przeszedł przez
centrum miasta, po czym cosplayerzy ustawili się do grupowych fotek, co
dało chwilę na pstryknięcie kilku zdjęć.
Hala wystawców
Mimo
oddalenia hali targowej (dużego namiotu, takiego wystawienniczego) od
większości punktów programu (niedaleko były tylko RPG-i) ruchu nie
brakowało, nie tylko po zakończeniu parady. Wystawcy sprzedawali bardzo
szeroki zakres towarów (jak to na konwentach) od japońskich przekąsek
poprzez wszelkiego rodzaju ozdoby i gadżety, aż po noże. No i oczywiście
planszówki. Swoje stoiska miały tam Rebel, Elekt, Black Monk oraz
FoxGames.
Połaziliśmy,
pooglądaliśmy i skończyliśmy ze skórzanym notesem (kupiłem sobie do
RPG-ów, wyglądał klimatycznie, a akurat miałem urodzinowe fundusze od
teściowej…, do tego notes ma wymienne kartki – wystarczy rozbebeszyć
zeszyt i można cieszyć się nowym wkładem) oraz kubkiem z jednorożcem
(chińszczyzna, ale lubię nietypowe i zabawne kubki, wiec za 35 złotych
się skusiłem). Wypiliśmy też Bubble Tea, której spróbowałem na Pyrkonie
po raz pierwszy i której fanem zostałem (oczywiście od czasu do czasu na
konwencie).
Wychodząc
zaszliśmy jeszcze do stolików Rebela i zagraliśmy w Mandalę (ostatnio
trochę wypadam z obiegu, skoro to Kasia wiedziała o istnieniu takiej
gry, a ja nie). Fajnym gadżetem w grze jest obrusik-mata, poza tym to
prosta, ale wciągająca karcianka. Bawiłem się dobrze, reguły ma bardzo
proste (chociaż nie wiadomo co w sytuacji, gdy komuś skończą się karty) i
ogólnie polecam na tyle, na ile można coś polecić po powierzchownym
poznaniu.
Games room
Tym
razem już spokojnym krokiem udaliśmy się do budynku Wydziału Matematyki
i Informatyki, w którym mieściła się sala panelowa i literackie oraz
games room. W games roomie cały czas panowała przyjazna, gwarna
atmosfera (sporą rolę odgrywało tu też ciepłe, przyjemne światło). Część
stolików przeznaczona była do prezentacji gier, to przy nich
spotkaliśmy Jacka od War with Goblins (link) oraz Krzysztofa od Elekta
(recenzja się pisze), a wieczorem machnęliśmy do siebie z Anią z
FoxGamesów (grającą w coś od konkurencji! 😉 ).
Gry wypożyczane były w zastaw identyfikatora, więc raczej każdemu
zależało, by wróciły. Oferta wypożyczalni nie była zbyt duża, ale
znalazło się w niej sporo popularnych tytułów, było więc w co pograć.
Sami jednak nie zajmowaliśmy nawet stolika, bo też czytanie instrukcji
na konwencie czy granie w coś już nam znanego w takich okolicznościach
przyrody nie sprawia nam frajdy.
12:00 – Spotkanie z Martą Kisiel
Zaszliśmy
więc na spotkanie autorskie z Martą Kisiel. Nie bez obaw, bo i na
Polconie odhaczyliśmy ten punkt programu. Na szczęście pytania były
inne, a zadająca je Aneta Jadowska fajnie, z odpowiednią „chemią”
kierowała rozmową. Mimo że na koncie nie mamy jeszcze zbyt wielu pozycji
Marty (a może raczej na koncie mamy ich sporo, bo pieniądze z niego
zniknęły, a książki czekają w kolejce 😉 ), to przyjemnie było
posłuchać o motywacjach do pisania, warsztacie i samej twórczości
autorki.
14:00 – Okruchy rzeczywistości
Jeśli
czegoś można być pewnym, to tego, że spotkanie Wojtka Rzadka będzie
miłym i jasnym punktem dnia. Nie wiem skąd bierze on w sobie tyle
energii i pozytywnego nastawienia, ale aż można wpaść w kompleksy, że
jest się rozleniwionym mrukiem 😉 Wojtek prowadził prelekcję o RPG,
podczas której prezentował sposoby i techniki pozwalające wnieść do
sesji tytułowe okruchy rzeczywistości. Część pomysłów pokrywała się z
tymi przedstawionymi podczas spotkania o filmowym prowadzeniu RPG-ów,
część jednak była dla mnie zupełnie nowa („Och, przecież to takie
logiczne i oczywiste, czemu sam na to nie wpadłem!”). Znów nie robiłem
notatek (nikt nie notował, to głupio było siedzieć w licealnej sali z
zeszytem), ale mam nadzieję, że zapamiętałem wystarczająco (szczególnie o
przeskokach w czasie i przestrzeni lub angażowaniu opisowo innych
zmysłów niż tylko wzrok) i na pewno to wykorzystam.
16:00 – Konkurs cosplay
Punkt
programu, na którym najbardziej przydały się nam medialne wejściówki,
bo ich posiadaczy wpuszczano jako pierwszych, udało się więc zająć
miejsca w pierwszym rzędzie (luksus nieco mniejszy niż podczas Maskarady
i gali wręczenia Gry Roku, ale i tak w pełni satysfakcjonujący). Stroje
w większości przypadków ładne i pomysłowe, występy różnorodne (od
trwającej prawie 10 minut scenki po minutowe prezentacje), całość
sprawnie zorganizowana, chociaż pytania prowadzącej do cosplayerów w
trakcie narady jury pozostawiały trochę do życzenia. Największą radochę
sprawiła nam jednak reakcja zwycięzcy konkursu (za strój Fiddlesticka z
gry League of Legends i jego żywą, taneczną prezentację) – takiego
szczęścia dawno nie widzieliśmy.
18:00 – O konsekwencjach śmiertelności w RPG słów kilka
Kolejna
prelekcja o erpegach, ale aż żal było z nich nie korzystać, skoro
oferowano ich aż tyle. Tutaj wyczułem coś, co może przydać się
początkującemu mistrzowi gry i okazało się, że miałem rację.
Posłuchaliśmy więc o wadach i zaletach zabijania postaci graczy, o tym
kiedy z tego korzystać, kiedy nie oraz jak radzić sobie ze stratą. I
znów nie robiłem notatek 🙁
20:00 – Tabu w fantastyce (+ sporo mojego narzekania)
Zamknięcie
naszego drugiego dnia na Coperniconie! W panelu mieli brać udział
Cezary Zbierzchowski, Robert M. Wegner, Michał Cholewa i Jerzy
Rzymowski. Czyli trzech pisarzy i redaktor naczelny Nowej Fantastyki.
Twórczość Cezarego i Roberta znam i lubię, Michał już na Polconie wydał
się sympatycznym człowiekiem, Jerzy zawiaduje pismem, które od czasu do
czasu prenumerujemy – nic tylko iść i słuchać. Patrząc z perspektywy
czasu chyba byśmy jednak odpuścili panel, bo już po jakichś 30 minutach
miałem ochotę wstać i wyjść.
Oraz anulować prenumeratę NF.
Oczywiście nie przez to, że zamiast Roberta M. Wegnera na panelu pojawił
się Marcin Podlewski (jednego lubianego autora zastąpił drugi, więc nie
ma tego złego).
Temat
prelekcji był na tyle interesujący, że już od początku była jednym z
pewniejszych punktów w naszym planie. Tym bardziej, że już na Pyrkonie i
Polconie przekonałem się, że większości zaproszonych gości słucha się
przyjemnie. Niestety nie miałem doświadczenia z wystąpieniami Jerzego
Rzymowskiego.
AKTUALIZACJA: W komentarzach odezwał się Jerzy, więc możecie przeczytać jego wypowiedzi z pierwszej ręki.
Narzekanie mode: ON
I teraz będzie przydługi fragment moich wywodów i mojego
oburzenia. Śmiało więc możecie przeskoczyć do kolejnego podtytułu
(niedziela), a skrótowo chodzi o to, że szybko okazało się, że nie dość,
że naczelny Nowej Fantastyki ma inną wizję świata niż ja (okej, zdarza
się, nie da się przeżyć całego życia w komfortowej bańce osób o
podobnych poglądach), to jeszcze korzysta z argumentacji, na którą
najtrafniejszym określeniem jest wg mnie „gimnazjalna” (czyli płytka,
powierzchowna i mało merytoryczna). Wiecie, jak te wszystkie dyskusje w
komentarzach pod newsami o słowiańskości Wiedźmina, odgrywaniu postaci
przez aktorów o innym odcieniu skóry itd.
Zaczęło
się chyba od wspomnienia przez Jerzego o jakimś wywiadzie Toma Hollanda
(taki aktor od Spider-Mana, raczej nie spokrewniony z taką reżyserką
Agnieszką ani byłym prezydentem Francji), w którym zapytany o to, czy
zagrałby homoseksualnego pajączka powiedział, że bez problemu i chętnie.
I tutaj rozpoczęły się jakieś dywagacje, że może odpowiedział tak
dlatego, że bał się odpowiedzieć inaczej, bo poprawność polityczna itd.
Oczywiście bez jakichkolwiek dowodów, więc równie dobrze mogła być to
szczera odpowiedź, no ale paneliście wydawało się, że nie. Później było
tylko gorzej, od narzekania na czarną Arielkę po jakieś własne
dorabianie teorii do badań WHO. Może po kolei, żebyście mieli pełniejszy
obraz…
Jest
szansa, że to mój chory umysł, ale od naczelnego pisma o fantastyce
oczekiwałbym jakiejś otwartości albo chociaż zrozumienia kontekstu, że
kiedyś czarnoskórzy nie zostawali bohaterami komiksów i ogólnie dzieł
popkultury, bo taki był układ społeczny. Wiecie, prawa wyborcze uzyskane
w 1965, segregacja w szkołach, ogólnie mniejszy szacunek niż do białego
człowieka. Tak więc teraz chce się jednak zrobić ukłon w stronę
społeczności afroamerykańskiej i latynoskiej stanowiących łącznie ok. 20%
Amerykanów. Oni też chodzą do kin, oni też chcą jakoś bardziej
utożsamiać się z bohaterami. I nie, nowo stworzony superbohater nie
będzie miał statusu tak kultowej postaci jak Superman, Spider-Man czy
Kapitan Ameryka (kojarzycie kogoś takiego jak Isaiah Bradley, bo ja do tej pory nie miałem pojęcia o takiej postaci nie czytając komiksów). Stąd Miles
Morales jako Pajączek, Sam zostający prawdopodobnie następcą Kapitana w
Avengersach… Wydaje się to dość logiczne dla kogoś takiego jak ja,
kto popkulturą interesuje się hobbystycznie. Po dekadach białej Małej
Syrenki jej czarnoskóre wcielenie to przecież nie koniec świata. Aż
nasuwa się jeden z teksów ASZdziennika – Wielkie nieszczęście białych ludzi z Polski. Disney wymyślił, że Mała Syrenka będzie czarna.
I nie chodzi o to, że jestem zwolennikiem zmieniania koloru skóry
postaci fikcyjnych, bo pewnie zdarzyło mi się na jakieś reagować
oburzeniem, ale po pewnym czasie i chwili zastanowienia oburzenie
mijało. Bo to tylko postać fikcyjna, którą pewnie scenarzyści/reżyser/
starają się dopasować do realiów i rynku.
Kwestia
whitewashingu (czy w tym przypadku blackwashingu) budzi emocje i pewnie
będzie budziła je jeszcze latami. Każdy ma swoje poglądy, argumenty i
racje, więc w sumie nie ma co rwać szat. No ale tematyka tabu,
fantastyka, panel na Coperniconie, więc w dalszej części dyskusji
redaktor Rzymowski przeszedł do homoseksualizmu: że badania WHO
pokazują, iż wśród homoseksualnych mężczyzn jest zdecydowanie więcej
przypadków zakażeń wirusem HIV, więc właściwie wprowadzenie zakazu czy
też zniechęcanie do homoseksualizmu jest właściwie działaniem na rzecz
tej społeczności i pomogłoby zwalczyć tę chorobę. Oczywiście nie było
ani słowa o tym, że może podobny skutek miałaby legalizacja związków
jednopłciowych (nie mam pojęcia jakby było, ale przedstawiając jedną
stronę medalu wypada chociaż wspomnieć o drugiej możliwości). Tutaj
płynnie można przejść do tekstu, że prawa boskie zostały ustanowione dla
dobra ludzi i z troski o nich (a dokładniej prawa zostały poparte
boskim autorytetem dla dobra ogółu). Takich wrzutek było zresztą więcej,
nie notowałem ich, a teraz przytaczam (na tyle rzetelnie, na ile je
pamiętam) te, przy których coraz bardziej miałem ochotę na opuszczenie
sali.
Och, było jeszcze o
Nagrodzie im. Johna W. Campbella dla najlepszego nowego pisarza s-f, która została przemianowana w 2019 roku na Nagrodę
Astounding dla nowego pisarza po tym, gdy jej laureatka oskarżyła Johna
W. Campbella (zasłużonego redaktora science fiction) o faszyzm, co
wywołało dyskusję w środowisku i doprowadziło do zmiany nazwy. Na tekst
któregoś z innych panelistów, że podobno Campbell nie dopuszczał do
publikacji czarnoskórych autorów redaktor Rzymowski zaprotestował i
wyjaśnił, że dopuszczał, tylko nie pozwalał na to, by czarnoskórzy byli
bohaterami tych tekstów, bo wiecie, klimat społeczny tamtych czasów, o
którym było wyżej. Więc Campbell prosił o zmianę koloru skóry postaci.
Złoty człowiek, a tutaj zła kobieta (Jeannette Ng) śmie kwestionować
zasadność nazywania nagrody jego nazwiskiem… Wnioski jednak nasuwają się same – nie
dopuszczano do powstawania czarnoskórych postaci, były one białe, więc
teraz też powinny być białe, bo tak je stworzono.
Nie
chodziło zresztą tylko o argumentację (poglądy jak poglądy, każdy ma
własne, bardziej bolało nas niezrozumienie zjawisk przez kogoś, kto
siedzi w tym środowisku głębiej i dłużej niż my), ale również o ciągłe
przerywanie innym panelistom. Ciągłe. W praktyce panel był w dużej części wystąpieniem
Jerzego Rzymowskiego, który od czasu do czasu pozwalał dorzucić coś
innym gościom. A szkoda, bo reszta mówiła składnie, merytorycznie i z
sensem. Dużo chętniej posłuchałbym tego, co mają do powiedzenia, bez
zagłuszania ich często średnio merytorycznymi wstawkami.
Początkowo
brałem pod uwagę możliwość, że to nie to panelista miał na myśli.
Wiecie, czasami można palnąć coś skrótem myślowym i wychodzi z tego nie
to, co chciało się powiedzieć (been there, done that). Jednak w takim
przypadku Jerzy Rzymowski musiałby posługiwać się jedynie skrótami
myślowymi, a czasu „antenowego” miał przecież najwięcej ze
zgromadzonych.
Narzekanie mode: OFF
Przy okazji
spotkanie utwierdziło mnie też w przekonaniu, że musimy nabyć książki Michała Cholewy,
bo wydaje się on być mega pozytywnym i sympatycznym człowiekiem.
Niedziela
12:00 – Promieniowanie i promieniotwórczość
Przykład
tego, że na fizyce w szkole cierpiałem, a teraz wydaję pieniądze i
poświęcam czas wolny, by posłuchać o fizyce ;). Prelekcja okazała się
dość mocno naukowa i przyznam szczerze, że z moimi brakami w edukacji
ścisłej nie wszystko pojąłem. Jednak od ostatniej lekcji fizyki, na
której byłem, minęło ponad 10 lat. Wykład był jednak ciekawy, kilka
kwestii wyjaśnił, kilka uświadomił. Niestety czas nie pozwolił na
zagłębienie się w popkulturową część prelekcji, choć i tak nie żałuję
spędzonego na niej czasu.
13:00 – Jest klimatycznie. Ociepleniem nie trzeba się martwić, trzeba działać.
Cezary
Zbierzchowski ma właściwe podejście do kryzysu klimatycznego, o czym
przekonaliśmy się już podczas Polconu. Po prelekcji nie spodziewaliśmy
się niczego odkrywczego (oboje interesujemy się tematem), ale wyszliśmy z
założenia, że mądrego miło posłuchać. Pozostaje mi jedynie stwierdzić, że
właściwie pod wszystkim, co mówił Cezary, mogę się podpisać. Fajnie że
zwrócił uwagę na kwestię pomijaną przez wielu – wszelkiego rodzaju akcje
ze słomkami i gaszeniem światła po wyjściu z pokoju są o tyle ważne i
potrzebne, co symboliczne. Konsumencko jako Europejczycy radzimy sobie i
tak dobrze (recykling, świadomość), a zmian powinniśmy wymagać głównie w
skali systemowej i globalnej. Co jednak najbardziej mnie ucieszyło to
fakt, że Cezary zapowiedział, że pracuje nad książką, która porusza
tematy klimatu. Czekamy!
Organizacja i podsumowanie
Po
tegorocznym Polconie powiedziałem sobie, że gorzej zorganizowanego
konwentu takiej skali raczej nie spotkam. Copernicon pod względem
ogarnięcia, logistyki i całej tej otoczki, która nieprzemyślana może
odbić się na odwiedzającym, stał na dobrym poziomie. Jakieś tam zmiany
planu miały miejsce, ale polecana aplikacja (Konwencik) bardzo dobrze
sobie z nimi radziła. Mapki pomagały odnaleźć nie tylko budynki z
punktami programu, ale też konkretne sale oraz miejsca, w których można
coś zjeść. Do tego cała impreza odbywała się w ścisłym, ślicznym centrum
Torunia.
Słowem podsumowania dorzucę, że
planszówkowa reprezentacja była raczej kiepska. W tym samym czasie w
Katowicach odbywała się spora planszówkowa impreza i to na niej skupili
się wydawcy, to tam można było poznawać nowości. W Toruniu gralnia, w
przeciwieństwie do Polconu, była w ważnym punkcie programowym, jednak
zabrakło mi elementu targowo-planszówkowego, czyli możliwości pogrania
na stoiskach wydawców. Fani nowości mieli jednak okazję zagrać w Elekta
(już nie taka nowość, ale tytuł nadal walczy o popularność wśród
szerszego grona odbiorców) czy w prototyp wspomnianego War with Goblins.
Pod kątem planszówek było więc bardziej casualowo i popowo, natomiast
reprezentacja RPG-ów poszła w tę geekowską stronę prelekcji i grania.
Kasia:
Ja
dorzucę jeszcze, że mimo całego uroku Torunia i przyjemności płynącej
ze spacerowania po nim, troszkę uciążliwe było przemierzanie sporych
odległości pomiędzy poszczególnymi salami prelekcyjnymi. Na plus
natomiast zaliczę bogaty program, w którym można było swobodnie znaleźć
coś dla siebie oraz mimo tego, jednak pewne poczucie kameralności. Bez
wielkich kolejek i dzikich tłumów rodem z Pyrkonu. Rozmieszczenie
konwentu w przestrzeni miasta (a nie zamknięcie np. w jednym kampusie)
sprawiło też, że całe wydarzenie było bardziej widoczne dla turystów i
mieszkańców. Widziałam na przykład, że do hali wystawców zaglądali
przypadkowi spacerowicze, a uczestnicy w strojach i z tabliczkami „free
hugs” budzili zainteresowanie i uśmiechy. Może dzięki temu łatwiej jest
oswoić fantastykę i tych „dziwnych ludzi z komiksów” (zasłyszane od
przechodnia).
Czy jesteśmy zadowoleni z naszego pierwszego Coperniconu? TAK!
Czy wrócimy jeszcze na imprezę? TAK!
Copernicon dał radę zarówno organizacyjnie, jak i merytorycznie. Było fajnie, polecamy!
9 komentarzy
JeRzy
"w takim tonie nie chce mi się dyskutować, bo jaki w tym sens?"
W takim, to znaczy jakim? W tonie, kiedy człowiek, którego obsmarowałeś na blogu, punkt po punkcie wykazuje twoje niedbalstwo i luki w argumentacji, a ty nie potrafisz rzeczowo odpisać, więc strzelasz focha? Najwyraźniej moja początkowa reakcja była słuszna, a później popełniłem błąd poświęcając próbie dyskusji z tobą więcej czasu, niż na to zasługiwała.
Link na pożegnanie: https://www.telegraph.co.uk/news/2019/09/27/anti-racism-event-hosted-edinburgh-university-bans-white-people/?fbclid=IwAR3eV7rVjEsuWV7V2xImBxCm9Z6OsY0wYb4JSmfunE1kVwNQFxJ6jxt9wdg
Planszówki we dwoje
Tak jak pisałem, w takim tonie nie chce mi się dyskutować, bo jaki w tym sens? Piszesz swoje w kółko, nie starając się nawet zrozumieć tego, co napisałem, do tego nadal nie możesz chociaż spróbować darować sobie złośliwości. Uznajmy, że wygrałeś dyskusję, bo widzę na tym Ci głównie zależy i rozejdźmy się w swoje strony. Trzymaj się!
– W.
JeRzy
"W tym wpisie też jest pełna dziur i niezrozumienia kontekstu społecznego, właściwie powtarzasz to samo, co na Coperniconie"
Owszem, powtarzam to, co mówiłem na Coperniconie, ale gdybyś mniej skupiał się na sobie, a bardziej na tym, co piszę, zauważyłbyś że to, co wyniosłeś z moich wypowiedzi nijak ma się do ich treści – nadal polemizujesz ze swoją fantazją na temat tego, co mówiłem, a nie z moimi poglądami. A moje poglądy są nie tyle zabetonowane, co starannie przemyślane i poparte argumentami. Do których w ogóle się nie ustosunkowałeś – ciekawe czemu?
Ukłonem w stronę czarnej i latynoamerykańskiej społeczności jest tworzenie nowych postaci od zera (vide Hancock w filmie z Willem Smithem, czy Morris Sackett/Mosaic w Marvelu czy nawet Miss Marvel/Kamala Khan), a nie zawłaszczanie już istniejących – to akurat jest bardziej ukłon w stronę historycznego rewanżyzmu. Można także przypomnieć lub odświeżyć postacie już istniejące – jak to miało miejsce choćby w przypadku Czarnej Pantery czy Luke'a Cage'a, co potwierdza, że jest to możliwe z dobrym efektem. A argument, że stworzenie i wypromowanie nowego bohatera jest trudniejsze niż przerobienie istniejącego, da się łatwo sparafrazować: trudniej zrobić coś samemu, niż ukraść cudze. Bo do tego się takie zabiegi sprowadzają.
Legalizacja związków jednopłciowych nie pomogłaby na zmniejszenie liczby zachorowań na HIV, bowiem brak takiej legalizacji w ogóle nie stoi na przeszkodzie, żeby osoby homoseksualne żyjące w nieformalnych związkach były monogamiczne i trzymały się stałych partnerów. Tutaj problemem nie jest status prawny, tylko skłonność do ryzykownych zachowań seksualnych i zaniedbywane kwestie związane z szeroko rozumianą profilaktyką chorób przenoszonych drogą płciową.
Piszesz, że reagowałeś oburzeniem na zmiany koloru skóry postaci, ale "to tylko postać fikcyjna, którą pewnie scenarzyści/reżyser/producenci/marketingowcy/ktokolwiek starają się dopasować do realiów i rynku". Dlaczego w takim razie oburzają cię sytuacje, w których pojawia się zarzut whitewashingu? Przecież można je zracjonalizować dokładnie tak samo. I czy nie uwiera cię świadomość, że kolor skóry, płeć i orientacja seksualna bohaterów stały się marketingowym narzędziem, które nie ma nic wspólnego z faktycznym zwalczaniem rasizmu?
JeRzy
(cz.2)
3) Z tego, co mówiłem o homoseksualizmie i WHO nie zrozumiałeś nic. I wcale nie dlatego, że mówiłem nieprecyzyjnie.
Ale żeby nie być gołosłownym: w tamtej części wypowiedzi wyjaśniałem mechanizmy powstawania tabu i stojącą za tym logikę. Uważam bowiem, że warto pewne rzeczy zrozumieć. Tłumaczyłem, że ponieważ nakazy i zakazy tworzone przez ludzi niekoniecznie są dla innych ludzi znaczące, kapłani podpierali je autorytetem Boga – przekazując stworzone przez siebie normy jako prawdy objawione, a ich złamanie obwarowując karą Boską. Warto pamiętać, że kapłani w tamtych wiekach byli intelektualną elitą społeczeństwa, a owe normy wynikały z warunków, w jakich żyło społeczeństwo. Tak powstawały tabu. Weźmy islam: wieprzowina szybko się psuje i łatwo w niej o pasożyty, ale jest pyszna – żeby zniechęcić ludzi do jej jedzenia, od którego mogli się łatwo pochorować, trzeba było religijnego zakazu, a nie zwykłego, ludzkiego prawa. Tabu związane z kazirodztwem wiąże się z opłakanymi konsekwencjami chowu wsobnego. A rozmaite tabu związane z nieczystością i współżyciem seksualnym (kwestie okresu, homoseksualizmu, itp.) mają podłoże zdrowotne. Seks analny nawet współcześnie potrafi być problematyczny higienicznie, a co dopiero mówić o starożytności. A na zdrowy rozsądek, czy się to komu podoba czy nie, wstrzemięźliwość seksualna i monogamia – czyli zachowania zalecane przez Kościół – są najskuteczniejszą metodą ograniczenia zasięgu chorób przenoszonych drogą płciową.
I owszem, mówiłem o istniejącym raporcie WHO sprzed kilku lat, według którego mężczyźni współżyjący z innymi mężczyznami (homo- i biseksualni) są 19-krotnie bardziej narażeni na zarażenie wirusem HIV niż inne grupy społeczne – dlatego WHO zaleca im prewencyjne przyjmowanie leków antyretrowirusowych. Czyli religijne tabu nałożone przez Kościół ma logiczne uzasadnienie, chociaż pewnie nikt nie pamięta, że takie mogło być podłoże jego powstania, a później zaczęło żyć własnym życiem, w oderwaniu od korzeni.
Twojej uwadze umknęło również to, że nigdzie nie powiedziałem, że utożsamiam się ze stanowiskiem Kościoła Katolickiego. Ba, świadomie lub nie, pominąłeś, że podkreślałem na panelu, że chociaż jestem chrześcijaninem, to z KK mi nie po drodze. Powtórzę, co mówiłem wtedy i teraz napisałem: warto zrozumieć pewne zjawiska – wiedzieć, skąd się wzięły. Próbowałem wyjaśnić te kwestie, ale ty nie próbowałeś słuchać.
4) Kwestii Johna Campbella poświęciłem wstępniak w październikowej NF, więc do niego odsyłam – jest tam mniej więcej to samo, co mówiłem w Toruniu.
5) W zasadzie z całego twojego wpisu na mój temat mogę się zgodzić tylko z tym, że na panelu za dużo gadałem – ale wyszedłem wtedy z założenia, że skoro panel jest moderowany, a nikt nie interweniuje, to widocznie trzymam się w normie. Całą resztą wpisu dokładnie potwierdziłeś moją tezę z panelu: obecnie tematy tabu leżą w politycznej poprawności – tak zabetonowane, że próba podjęcia polemiki i krytycznej oceny patologicznych zjawisk spotyka się z gwałtownym, bezrefleksyjnym sprzeciwem, bez próby uważnego wysłuchania argumentów drugiej strony czy zrozumienia pewnych kwestii, które są bardziej skomplikowane. I tak, jak religie mają swoich fanatyków, gotowych bronić tabu za wszelką cenę, tak ma ich polityczna poprawność.
Twoje podejście doskonale podsumował mój przyjaciel komentarzem: "osoba pisząca tą "recenzje" straciła resztki jakiegokolwiek mego zainteresowania po zdaniu "Takich wrzutek było zresztą więcej, nie notowałem ich, a teraz przytaczam (na tyle rzetelnie, na ile je pamiętam)" Cóż też wielokrotnie wydaje mi się że pamiętam wiele rzeczy ale czasem jak spojrze w notatnik to bywam zaskoczony że jednak nie bardzo".
Stąd moja prośba na przyszłość: jeżeli polemizujesz z czyimiś wypowiedziami lub poglądami, postaraj się polemizować z tym, co faktycznie jest mówione, a nie ze swoim wyobrażeniem na ten temat, czy z własną swobodną interpretacją. Bo później takie bzdury idą w świat, a ludzie mogą w to uwierzyć.
Planszówki we dwoje
Prawda jest taka, że Twoje argumentacja w Toruniu do mnie nie trafiała. W tym wpisie też jest pełna dziur i niezrozumienia kontekstu społecznego, właściwie powtarzasz to samo, co na Coperniconie (czyli jednak dobrze zapamiętałem, ha!). Można byłoby pewnie o tym podyskutować na spokojnie, merytorycznie, ale jakoś nie widzę, by moje argumenty – wymieniane zresztą w tekście – miały szansę w jakimkolwiek stopniu być wzięte przez Ciebie pod uwagę. W sumie sam się zresztą trafnie podsumowałeś (pewnie nieświadomie), bo odnoszę wrażenie, że Twoje poglądy są "tak zabetonowane, że próba podjęcia polemiki i krytycznej oceny patologicznych zjawisk spotyka się z gwałtownym, bezrefleksyjnym sprzeciwem, bez próby uważnego wysłuchania argumentów drugiej strony czy zrozumienia pewnych kwestii, które są bardziej skomplikowane". Lepiej bym tego chyba nie ujął.
Jeśli będziesz chciał wrócić do tematu jak ochłoniesz, w jakimś milszym tonie, chociaż trochę mniej ociekającym złośliwościami i bardziej zachęcającym do dyskusji, to podeślij e-maila, chętnie do niego wrócę.
Och, zastanów się też, czy to ciągle powtarzane przez Ciebie "nie zrozumiałeś" na pewno wynika z moich skromnych możliwości intelektualnych, czy może jest w tym też trochę Twojej nieumiejętności przekazywania informacji i swoich myśli.
– W.
JeRzy
Ten komentarz został usunięty przez autora.
JeRzy
Muszę pogratulować autorowi. Najwyraźniej tak bardzo był zajęty oburzaniem się na mnie na panelu o tabu, że nie wystarczyło mu czasu na zrozumienie, o czym mówiłem. Nota bene – swoją reakcją dokładnie potwierdził wszystkie moje tezy dotyczące tego, gdzie teraz leżą tematy tabu, których w żadnym wypadku nie wolno poruszać w inny niż jedynie słuszny sposób. Tyle wygrać! Pozdrawiam. 😉
Planszówki we dwoje
Mmm… Gratuluję pięknego pasywno-agresywnego tonu. Jakoś tak dziwnie trafnie dopełnia mi cały ten obraz wyniesiony z panelu.
Oczywiście mógłbym teraz napisać, że przecież w tekście wyraźnie zaznaczyłem, że główny problem miałem z miałką, nieskładną argumentacją, a nie samymi poglądami (bo te są jak pewna część ciała – każdy ma swoje), ale po co. Szkoda, że na panelu nie skupiłeś się na tych tezach i nie podzieliłeś się nimi ze słuchaczami, może wtedy odbiór byłby lepszy.
Gratuluję wygranej i również pozdrawiam!
– Wiktor Szafranowicz
JeRzy
Dobrze. Sam się o to prosiłeś. Ponieważ odpowiedź będzie długa, dzielę ją na dwa wpisy. Po kolei jadąc:
1) Zwróciłem uwagę na wywiad z Hollandem, bo ilustruje on doskonale kwestię tego, jakim tabu stały się kwestie poprawnościowe – rasy, orientacji seksualnej itp. I że przy obecnie panującej presji w Hollywood, gdyby Holland powiedział cokolwiek innego, miałby natychmiast złamaną karierę. A dowodem, jeśli jakiegoś potrzebujesz, może być sytuacja, w której Stan Lee musiał kilka lat temu wycofywać się ze stwierdzenia, że Spider-Man powinien pozostać taki, jaki jest, a innym grupom społecznym można stworzyć zupełnie nowych bohaterów – jeżeli na niego spadły wtedy takie gromy, co spotkałoby młodego aktora u progu kariery? Tym, jak odebrałeś moją wypowiedź, potwierdziłeś, że to jest temat tabu.
2) Czarnoskóra Arielka sama w sobie nie jest problemem (nawet mimo że autor, H.Ch. Andersen był Duńczykiem). Problemem jest to, że wszelkie tego typu zmiany w istniejących postaciach odbywają się jednokierunkowo – z postaci białych na inne, z mężczyzn na kobiety, z hetero- na homoseksualne. Taka asymetria jest rażąca i wcale nie jest dowodem na równe traktowanie, bo gdyby o to chodziło, nie byłoby piekielnych awantur o "whitewashing" i tym podobne za każdym razem, kiedy rolę kojarzoną z grupami mniejszościowymi dostaje osoba biała, heteroseksualna i/lub mężczyzna. Dowodem mogą tutaj być choćby awantury o obsadzanie Scarlett Johansson – najpierw w "Ghost in the Shell", a później w filmie o transeksualnym gangsterze Dante Gillu (wtedy pod presją musiała zrezygnować z roli). Wspomniałem również, że jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym Czarną Panterą zostaje biała postać (np. Bucky Barnes), bo to mógłby być świetny głos w kwestii rasizmu – ale taka opowieść nie powstanie, bo taki mamy klimat.
(ciąg dalszy poniżej)