publicystyka,  wszystkie

Blog od kuchni: Współpraca z wydawcami

https://planszowkiwedwoje.pl/2016/06/blog-od-kuchni-wspopraca-z-wydawcami.html

Wydawcy… Temat rzeka. Można ich darzyć przeróżnymi uczuciami, od miłości do nienawiści. Kochać za wspieranie ulubionych gier, wściekać się na nich za porzucanie świetnych serii, karcić za opóźnienia, chwalić odważne decyzje, traktować zupełnie neutralnie jako dostawców produktów…

Prowadząc stronę o grach planszowych do całej gamy relacji i uczuć niekiedy udaje się dodać jeszcze coś – współpracę. Mekkę recenzentów pozwalającą się rozwijać? A może cenzurujący bicz nad głową? Postanowiłem zmierzyć się z tematem i ujawnić chociaż kilka faktów na temat współpracy z wydawcami.

Naciski i cenzura

Na grupie  Gry planszowe co jakiś czas wybuchają dyskusje na temat rzetelności i obiektywizmu recenzentów, a ich nieodzownym elementem są rozmowy o naciskach ze strony wydawców. A jak to wygląda w praktyce? Jako że mamy okazję współpracować z kilkoma wydawnictwami, to postaram się ukazać sprawę z naszej perspektywy.

  • Przeważająca większość osób, z którymi się kontaktowałem, w ogóle nie poruszała tematu treści samej recenzji przed jej opublikowaniem. Nie było gróźb, próśb i sugestii co do tego, co ma znaleźć się w tekście. Tak po prostu.
  • Jedno z wydawnictw, które nie tak dawno wkroczyło na rynek, w pierwszym przesłanym nam e-mailu nawet podkreśliło, że liczy na rzetelny, poparty argumentami tekst pisząc: …nie wybrzydzamy nad werdyktem,
    do czasu kiedy będzie umotywowany w sposób czytelny dla odbiorców
    recenzji.
    Takie jasne postawienie sprawy od początku tworzy zdrową relację między recenzentem a wydawcą, zdejmując temu pierwszemu ciężar autocenzury z barków (o niej trochę dalej). Brawa więc dla Games Factory Publishing, bo to o nich mowa.
  • Podczas nawiązywania współpracy z innym z wydawnictw trafiłem jednak na mniej przyjemny zapis mówiący o niepublikowaniu negatywnych recenzji. I przyznam, że miałem pewną zagwozdkę. Z jednej strony bardzo zależało mi na tej relacji, z drugiej wydawało mi się nie fair wobec czytelników. I mimo obawy, że ze współpracy nic nie wyjdzie zdecydowałem się wyrazić swoje wątpliwości: Rozumiem niechęć do negatywnych recenzji, jednak z perspektywy osoby
    oceniającej gry niepublikowanie tekstów negatywnych wydaje mi się
    nieuczciwe wobec czytelników, którzy często na naszej opinii opierają
    decyzję o zakupie.
      
  • Efekt? Wydawnictwo wyjaśniło całą sytuację tłumacząc, że w zapisie chodziło jedynie o to, by recenzenci starali się dobierać tytuły, które ich interesują (do tej kwestii odniosę się też później). Przy okazji podkreśliło: Nigdy nie krytykujemy powstałych recenzji chyba, że zawierają błędy
    merytoryczne. Zależy nam na niezależności recenzentów, bo tylko wtedy są
    wiarygodni. 
  •  Jeden, jedyny raz zostałem zapytany o możliwość przesłania recenzji przed publikacją, która miała nastąpić następnego dnia. Odmówiłem. Tekst był gotowy i nie zamierzałem wprowadzać w nim żadnych poprawek. Po opublikowaniu wpisu dostałem od wydawcy wiadomość z wyjaśnieniami dotyczącymi jednego z naszych zarzutów i… podziękowaniami za rzetelny tekst. Podoba mi się zresztą fakt, że niektórzy wydawcy i autorzy poświęcają swój czas, by po przeczytaniu recenzji skomentować wpis czy też odezwać się prywatnie i odnieść do zarzutów/pochwał przedstawionych w recenzji. Często dotyczy to np. kwestii produkcyjnych związanych z jakością gry, czy też zastosowania takich, a nie innych mechanik i rozwiązań. Taki kontakt nie ma na celu zmiany opinii – na to jest już na ogół za późno – ale pokazuje, że osobom odpowiedzialnym za grę zależy na tytule. Czasami pozwala też spojrzeć na niektóre kwestie w innym świetle.
  • Wyżej wspomniałem o podziękowaniach od wydawców lub autorów gier. I odbiegając trochę od tematu powiem Wam, że takie rzeczy są cholernie miłe, szczególnie, gdy tekst wypunktowywał kilka błędów i niedociągnięć. Nie ma się też co dziwić – komuś odpowiedzialnemu za grę wymienienie jej wad pozwala wyciągnąć wnioski na przyszłość, a recenzentowi zdrowe przyjęcie krytyki przez wydawcę dodaje pewności siebie.
  • Na ocenę gry wpływać może też inna postawa wydawnictw – olewanie recenzentów. Trafiają się firmy, które ignorują wysyłane im maile. Niektóre po kontakcie (np. na Facebooku lub BGG) przepraszają i szybko odpisują na wiadomość. Zdarza się przecież, że w natłoku pracy e-mail gdzieś się zawieruszy, zostanie odłożony na później i zapomniany. Są niestety jednak wydawnictwa, z którymi kontakt nagle się urywa, obiecane gry nigdy nie docierają do recenzenta, a wszelkie zapytania są zbywane zapewnieniami o chęci współpracy, za którymi jednak nic nie idzie. Jak wpływa to na recenzje? Kiepsko. Ale o tym za chwilę, przy okazji autocenzury.

Wydaje się więc, że nie taki wydawca straszny, jak go malują. Jedyne sztywne wymagania stawiane przez firmy zajmujące się planszówkami dotyczą terminów (też nie we wszystkich wypadkach). Te nie są jednak prawie nigdy narzucane z góry, a ustalane wspólnie. Sprawa nacisków na recenzentów jest według mnie jakąś miejską legendą, w której z wydawców robi się wielkich braci, podczas gdy prawda jest… chyba nawet nieco bardziej przerażająca. Bo paradoksalnie nie powinniśmy obawiać się mitycznych oddalonych cenzorów, często największym problemem recenzenta jest…

Wydawca-przyjaciel

Na ogół w wydawnictwie za relacje z recenzentami odpowiada jedna osoba, z którą siłą rzeczy trzeba się kontaktować. A to nie tylko prośby o gry, ale też często pytania na temat planów wydawniczych (których niestety nie można rozgłaszać ;)), komentarze do recenzji, czy nawet życzenia z okazji zbliżających się świąt. Nic więc dziwnego, że w końcu czysto „biznesowe” kontakty w wielu wypadkach zamieniają się w relacje bardziej prywatne i koleżeńskie – szczególnie w przypadku mniejszych firm. A o wiele trudniej skrytykować grę otrzymaną od zajmującego się ich wydawaniem kolegi, niż anonimowego Kowalskiego.

Sam też od czasu do czasu rozmawiam z kimś ze świata planszówek chłonąc plany i pomysły. Osobą, do której trudno mi już podchodzić tylko jako do wydawcy jest np. Michał Krzywicki z Baldara. Przy okazji podrzucania nam gier zawsze zamieniamy kilka słów, od dłuższego czasu planujemy też jakieś spotkanie planszówkowe i… Recenzując gry Baldara nie opisuję już tytułów anonimowej firmy, ale właśnie planszówki od Michała, którego znam i który jest sympatycznym człowiekiem. Wierzcie mi, że takie teksty pisze się o wiele trudniej, niż recenzje gier od bardziej anonimowych wydawnictw. Trzeba uważać, aby nie przenieść dobrych relacji z osobą na opinię o grze, a to niełatwe, szczególnie gdy jakaś planszówka niezbyt przypadnie do gustu. Trzeba jednak zacisnąć zęby – w końcu to recenzja, a nie pochwalny pean dla znajomego.

W takich wypadkach zawsze pomaga też zdrowe podejście samego wydawcy. Michał (Baldar), wspomniane wcześniej GFP i chyba zresztą wszystkie wydawnictwa, z którymi współpracujemy oczekują jedynie rzetelnych i popartych argumentami tekstów, nie obrażają się za te mniej przychylne, o czym już kilkukrotnie mieliśmy okazję się przekonać ;). Umiejętne oddzielenie kontaktów osobistych od tych czysto recenzenckich jest zadaniem zarówno nas, recenzentów, jak i samych wydawców. Jednak często postrzeganie wydawcy jako groźnego cenzora, czy też kolegi lub przyjaciela sprawia, że do tekstów wkrada się…

Autocenzura

Moim zdaniem największy wróg każdego recenzenta. Strach przed zerwaniem współpracy za negatywny tekst, niechęć do objeżdżania gier otrzymanych od kolegów czy znajomych i obawa przed zawiedzeniem ich oczekiwań potrafią przytłoczyć. I wpłynąć na wydźwięk recenzji. Jest to szczególnie obciążające dla mniejszych i nowo powstałych stron, blogów czy kanałów. Takich, które nie mają jeszcze na tyle dużej bazy odbiorców, która zapewnia im trwałą pozycję na rynku i sprawia, że ich strona jest kojarzona i rozpoznawalna. Zjawisko autocenzury jest na tyle wredne, że trudno je nawet komuś zarzucić – przecież każda potwora znajdzie swojego amatora, a nawet szeroko krytykowana gra może się komuś spodobać.

Samodzielne kupowanie gier też nie jest rozwiązaniem idealnym. Po pierwsze nabywanie wszystkich nowości to duży wydatek, na który wielu z nas nie jest w stanie sobie pozwolić. Po drugie wydanie 100-200 złotych na gniota… też potrafi wpłynąć na opinię, bo przecież nikt nie lubi marnowania kasy. Skrytykować i przyznać się do błędu, a przy okazji stracić szansę na sprzedanie gry w sensownej cenie? Czy jednak ocenić ją pozytywnie i szybko opchnąć za lepsze pieniądze? Przy błędnym nastawieniu na zysk i traktowaniu planszówek jako źródła dochodu łatwo się naciąć. No i jest jeszcze kwestia recenzji gier od wydawnictw, z którymi kontakty nie przebiegają pomyślnie – maile są ignorowane lub zbywane półsłówkami. W takich przypadkach, w emocjach, rodzi się pokusa ukarania złego wydawcy. O! Teraz mu dowalę! Niech ma za karę! Mówi się o tym rzadziej, ale również krytyka może być niesprawiedliwa i kierowana złymi pobudkami.

Brzmi to trochę strasznie, ale przecież da się z tym walczyć.

Jak zadbać o rzetelność?

Wydawcy!

  • Stawiajcie recenzentom jasne i czytelne warunki. Nawet jeśli wydaje się Wam to na tyle logiczne, że aż zbędne informujcie o swoich oczekiwaniach, podkreślajcie, że oczekujecie uczciwego i rzetelnego tekstu, a nie laurki. To pomaga!
  • Nie obrażajcie się za negatywne recenzje, nie zarzucajcie ich autorom błędów w zasadach czy małych umiejętności podczas rozgrywki. Zamiast tego tłumaczcie, wyjaśniajcie i  prostujcie, jednak nie wymagając zmiany opinii – jeśli autor dostrzeże, że popełnił błędy, to pewnie sam postanowi je sprostować.
  • Odpisujcie na maile! Nawet zwykłe „dziękuję” po otrzymaniu linku do recenzji jest o niebo lepszą reakcją niż jej brak. A udostępnienie gdzieś wpisu jest nawet jeszcze milej widziane 😉 

Czytelnicy!

  • To Wy jesteście siłą każdego recenzenta i jego podporą. To Wy tworzycie statystki, Wy zapewniacie nam feedback. Wy decydujecie o naszej popularności! Nie zapominajcie o tym, że wszystkie materiały powstają nie dla wydawców, nie dla samych autorów, nie dla darmowych planszówek, ale właśnie dla Was. I działajcie!
  • Komentujcie, lajkujcie, dyskutujcie. Nie zgadzacie się z recenzją? Napiszcie to, zmuście autora do zabrania głosu, wyjaśnienia swojego stanowiska. Nie tylko sprawia to, że wiemy iż czytacie nasze teksty, ale też… pomaga wydawcom, którzy dzięki temu widzą, że recenzja wywołuje szum wokół gry i przekazanie jej egzemplarza nie było stratą pieniędzy. Zgadzacie się ze zdaniem recenzenta? Kliknijcie i polubcie tekst, napiszcie że macie podobne odczucia.
  • Tak było w przypadku naszej recenzji Domku, który okazał się grą nie w naszym stylu. Wielu z Was wyraziło swoje zdanie – czy to popierając nasze argumenty, czy też stając po przeciwnej stronie barykady. Dzięki temu miałem okazję dopowiedzenia kilku rzeczy, ale też poznania opinii osób, którym gra bardziej się spodobała. I o to chodzi! 🙂

Recenzenci!

  • Nie bójcie się własnych opinii! Pamiętajcie jednak o przekonujących argumentach i rzetelnym wyjaśnieniu dlaczego dane kwestie się Wam podobały lub nie. Dzięki temu nauczycie też wydawców, że zdania na temat gier mogą być podzielone. I być może zdobędziecie kilku nowych czytelników!
  • Nie patrzcie na recenzowanie gier przez pryzmat współprac z wydawnictwami. Nie ma nic gorszego, niż dążenie jedynie do otrzymywania darmowych gier. Nie zapominajcie o czytelnikach, dla których powstają teksty. I kalkulujcie! Bo czy warto dla kilkudziesięciu złotych ze sprzedaży gry wprowadzić w błąd dziesiątki, albo i setki odbiorców? A przecież po zakupie planszówki i skonfrontowaniu Waszej opinii z rzeczywistością doskonale będą w stanie ocenić, czy tekst był faktycznie prawdziwy i szczery.
  • Ważcie słowa. Piszcie szczerze, ale nie dajcie się ponieść emocjom (szczególnie tym negatywnym). Jeśli krytykujecie, to róbcie to z głową – argumentując i tłumacząc. Dzięki temu żaden wydawca nie zarzuci Wam złośliwości.
  • Walczcie o swoje! Nie pasują Wam warunki współpracy zaproponowane przez wydawnictwo? Napiszcie im o tym, poproście o ich zmianę, negocjujcie. Pokażcie, że macie własne zdanie i nie boicie się go wyrażać.

Co na to inni?

http://powermilk.pl/

Rafał – Okiem PowerMilka:

W przypadku współpracy z
wydawnictwami, większość ich przedstawicieli stało się moimi
znajomymi. O egzemplarz często już proszę przez szybką wiadomość
na FB. Z tego względu mam ułatwioną współpracę i nie czuję
pręgierza czy innej chęci kontroli. Dosłownie raz dostałem
ponaglenie po przekroczeniu terminu (zazwyczaj informuję wydawnictwo
o możliwości opóźnienia się recenzji, w tym przypadku akurat
zapomniałem), uwagi po recenzji od wydawnictwa otrzymałem
kilkukrotne, ale tyczyły się one jedynie spraw technicznych – a tu
jakaś literówka, a tu pominięta zasada, a tu źle objaśniona
reguła, itp. 

Niestety, wiele recenzji przechodzi od strony
wydawnictwa bez echa. Często się zastanawiam kto z nich czyta te
moje wypociny, skoro nie przyszła żadna pochwała czy nagana. A
szkoda, bo mogłoby to wzbogacić mój warsztat. Zakaz pisania
negatywnie nastawionego tekstu pojawił się 2-3 razy, ale było to
wyjaśnione w dość logiczny sposób. Najbardziej boli mnie to, że
jedno z wydawnictw, z którym miałem dobre stosunki zupełnie
przestało odpowiadać na wszelką próbę kontaktu. Zmieniła się
osoba od kontaktu z recenzentami i okazało się, że nie spełnia
swojego zadania… 

Ze swojej strony chciałbym jeszcze podziękować
Wiktorowi, że wciągnął mnie do tego tekstu – sam poruszyłem
jeden aspekt tego tematu (sprzedawanie gier), ale nigdy nie
spojrzałem na to jako całość. A sądząc po opiniach o recenzentach, przyda się artykuł oczyszczający ich i
prostujący spojrzenie na nich.

http://www.kostkizostalyrzucone.pl/

Kamil – Kostki zostały rzucone!:

Zgadzam się praktycznie w
stu procentach. Przyznaję też, że negatywne recenzje są zawsze
najtrudniejsze do pisania, ale też i najrzadziej zdarza się
otrzymywać w ostatnich czasach gry, które na takie zasługują. Nie
dziwię się jednak początkującym blogerom, którzy boją się
dawać opinie negatywne. Sam też miałem do tego pewne opory,
chociaż obecnie dzięki kilku przełomowym punktom jest mi z tym
dużo łatwiej. 

Podobnie jak na Wiktorze także i na mnie wywarł
spore wrażenie pierwszy mail od GFP, gdzie na starcie zaznaczono, że
nie chcą “laurek”. Ma to sens, informacje na pudełko już mają i nie tego im trzeba. Drugiego olśnienia dostałem w momencie gdy po
niezbyt pozytywnej recenzji gry Przez Afrykę, Pani Ludwika z G3 zwyczajowo
mi podziękowała, a następnego dnia recenzja pojawiła się na
fanpage’u wydawnictwa. Doszło do mnie wtedy, że w wydawnictwach
pracują jednak osoby dorosłe i rozsądne, które wiedzą że dany
tytuł nie spodoba się wszystkim. Życie. 

Jeśli jakiś zarzut jest
uzasadniony, wydawca na pewno się z nim pogodzi. Mało tego, grę
kupią osoby, które na podstawie recenzji uznają że tytuł jest
dla nich, więc jeśli recenzja będzie laurką z pominięciem
rzeczy, które nam się nie spodobały, to zrobimy wydawnictwu pod
górkę. Gra owszem będzie się sprzedawać dobrze, ale tylko na
początku, gdy kupią ją ludzie zachęceni recenzją bez minusów.
Następnie jednak wady zostaną zauważone, a w internecie zaczną
pojawiać się opinie negatywne. O ile lepiej byłoby, gdyby od
początku recenzje mówiły o minusach, a grę kupiłyby te osoby,
które stwierdzą że te wady im akurat nie przeszkadzają?

A
zatem motto na dziś: recenzje, nie laurki! Szczerze, klarownie i z
rozsądkiem!

6 komentarzy

  • Hauschild

    Niestety, my z Lamokradami mieliśmy kilka bardzo nieprzyjemnych doświadczeń. Byli recenzenci, którzy trzymali grę kilka tygodni, obiecywali recenzje, podawali konkretne kwoty za zrobienie recenzji, po czym przesuwali terminy aż koniec końców nic nie napisali/nagrali. Bez wyjaśnień, bez kontaktu… Czy to fair? Moim zdaniem nie. Jeśli gra się nie podoba, recenzent nie jest wstanie powiedzieć/napisać o niej dobrego słowa, wystarczy jasny i prosty komunikat do wydawnictwa: "sorry gra nie w moim typie", "jest zepsuta", etc…

    Wielu recenzentów na polskim rynku myli także recenzje z prezentacją gry, czy też nie potrafi opisać gry obiektywnie, a jedynie wytykają błędy wynikające z ich preferencji – nie zastanawiając się np nad grupą docelową gry (do której ewidentnie nie pasują).

    • Planszówki we dwoje

      To już druga zbiórka w przypadku której pojawia się zarzut o niewywiązanie się z terminu – w komentarzach do swojej akcji wspominał o tym też Mateusz od Wygnańców: Oblężenia. Sami staramy się zawsze pilnować dat, szczególnie w przypadku gier fundujących się społecznościowo, bo przecież ich autorom najbardziej zależy na czasie. O opłatach za recenzje krążą w środowisku plotki, ale jesteś chyba pierwszym wydawcą, który o tym wspomina – widać jest w nich ziarno prawdy.

      Akurat co do drugiej sprawy, to mieliśmy podobny kłopot z Domkiem – grą po prostu nie dla nas. Mam jednak nadzieję, że w tym przypadku udało nam się trafić w granicę między opisywaniem własnych wrażeń, a uchwyceniem zalet gry, które mogą spodobać się bardziej rodzinnym i młodszym graczom.

      Zawsze fajnie poznać opinię drugiej strony, tym bardziej że widać, iż to czasami recenzenci bywają szwarccharakterami ;). Pod wpisem na grupie Gry planszowe Paweł (Badger's Nest) też wspomniał, że w przypadku 7 Roninów wysłał egzemplarze, a recenzji się nie doczekał…
      -W.

  • Anonimowy

    Muszę powiedzieć, że jestem wielkim fanem Waszego stylu pisania artykułów i recenzji. To po pierwsze, a po drugie świetny tekst dający naprawdę interesujący przekrój całego problemu.

    Dodałbym jedynie od siebie, że w przypadku kupowania gier za własne pieniądze może pojawiać się też dość często mechanizm polegający na wybielaniu wad tytułu. No, bo przecież wydałem na coś kasę, więc to nie może być takie złe… Ta wada, jeśli lepiej się przyjrzeć to nie jest aż znacząca itd…

    Pozdrawiam! 🙂

    • Planszówki we dwoje

      Dokładnie – dlatego nie trafia do mnie argument podawany przez wielu, że rzetelni są jedyni recenzenci kupujący gry z własnych środków, który często się przewija w dyskusjach.

      No i dzięki za miłe słowa! 🙂
      -W.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.